W krainie sióstr Brönte
Masz takie dni, kiedy jedynym wyjściem z sytuacji wydaje się rzucenie wszystkiego, trzaśnięcie drzwiami i podróż w siną dal? Masz takie dni, kiedy denerwuje wszystko, począwszy od szczekania psa sąsiadki, poprzez uśmiech (być może kpiący) drugiej połówki, po pogodę (znów deszczową)? Masz takie dni, kiedy poddajesz w wątpliwość sens swojego życia, dotychczasowych osiągnięć czy wyborów? Ja miewam takie gorsze chwile, wypełnione wątpliwościami i lękiem o przyszłość, i może dlatego doskonale rozumiem Basię, bohaterkę książki Anny Łajkowskiej. Pensjonat na wrzosowisku, będący debiutem powieściowym autorki, to właśnie takie spojrzenie na rzeczywistość, od której często chcielibyśmy się odciąć, pozostawiając wszystko za sobą i rozpoczynając nowy rozdział. To niezwykle ciepła i sentymentalna powieść o marzeniach i ich braku, oraz o równowadze, którą każdy powinien osiągnąć.
Dla Basi i jej dzieci nowym etapem życia miał być pobyt w Anglii. To tu mąż dostał dobrą pracę w fabryce w Ashford jako pracownik IT i wreszcie mogli pozwolić sobie na godne warunki, a nie - jak w kraju - na spoglądanie z niepokojem na topniejący stan funduszy pod koniec miesiąca. Choć Basia zostawiła maleńką, ukochaną firmę, zajmującą się dekoracją kościołów na śluby, to przecież w Wielkiej Brytanii rysowały się nieograniczone możliwości przed młodą, rzutką bizneswoman. Ona jednak zdecydowała się poświęcić wychowaniu synka. Tyle tylko, że pozbawiła się tym samym sposobu na wyrażanie siebie i realizację swoich pasji. Może dlatego od dłuższego czasu zaczyna jej ciążyć pustka, a kolejne pomysły na życie nasza bohaterka porzuca, zanim jeszcze dokładnie je rozważy.
Wakacje na południu Francji miały stać się odskocznią od codzienności i okazją do odpoczynku. Jednak perspektywa znalezienia się z kłócącymi się córkami, wyczerpanym mężem i synkiem w jednym domku przeraziła Basię do tego stopnia, że nie tylko podjęła ona decyzję o zmianie kierunku podróży, ale wyruszyła w nią jedynie z synkiem. Planując pobyt w krainie sióstr Brönte, nie spodziewała się, że decyzja ta (pozornie irracjonalna) zmieni nie tylko jej podejście do wielu spraw, ale i całe życie.
Basia trafia do urokliwego pensjonatu w Quenhope koło Haworth, prowadzonego przez Charoll - osobę niezwykle życzliwą i pełną empatii, która staje się nie tylko jej gospodynią, ale i przyjaciółką. Jej pomoc jest nieoceniona szczególnie po wypadku, jakiemu uległa Basia, broniąc synka przed rozszalałym psem. Kiedy pogryziona zostaje zabrana do szpitala, musi zaufać obcej przecież osobie i powierzyć jej opiekę nad swoim dzieckiem. Ale Quenhope to nie tylko poczciwa Charoll, ale także sąsiad, były żołnierz James i niezwykła farmerka Hanna, hodująca bydło i… robiąca karierę w telewizji.
Tu, w otoczeniu otwartych, prostych ludzi, ceniących sobie każdą chwilę i przywiązanych do ziemi, zwierząt i ludzi, Basia przekonuje się, że można żyć inaczej, lepiej i pełniej. Nie bez wpływu na jej decyzje ma też lektura pamiętnika zmarłej kuzynki, opisującej sekretny, wieloletni romans i świadomość, że ta oddała swoją tajemnice właśnie w jej ręce…
Pensjonat na wrzosowisku to nie tylko przemyślenia, wątpliwości i dylematy Basi. Autorka posłużyła się także jej mężem, dając mu szansę uzewnętrznienia swoich emocji i wypowiedzi. Naszkicowała tym samym portret rodziny, jakich wiele - Polaków przebywających na emigracji - przed którymi obczyzna odsłania zarówno swoje cienie, jak i blaski. I choć brakuje mi w książce głębszej analizy postaci, szczególnie Charoll i Jamesa, to jednak otuliłam się jej ciepłem, wspaniałymi, niezwykle plastycznymi opisami okolic oraz nadzieją, którą niesie. Nadzieją, że marzenia się spełniają…
Pełna ciepła opowieść o sile marzeń i gotowości na zmiany. Na ten moment Marianna czekała bardzo długo. Wreszcie wraz z mężem Hubertem sprzedają zrujnowany...
W życiu Basi zachodzą spore zmiany. Przeprowadza się do uroczego angielskiego miasteczka, otwiera wymarzoną kawiarnię, remontuje dom, opiekuje się synkiem...