Fabian Risk nie jest może alkoholikiem, ale - jak przystało na policjanta - ma spore problemy w życiu rodzinnym. Oddalił się od żony, a starsze z jego dzieci, Theo, woli siedzieć w pokoju i słuchać Marylin Mansona niż porozmawiać z ojcem. Rozwiązaniem ich problemów ma być przeprowadzka do rodzinnego miasta Fabiana, w którym Riskowie mają się cieszyć urlopem. Niestety, bohater postanawia zmienić plany, gdy tylko dowiaduje się o brutalnym morderstwie, do którego doszło w jego starej szkole. Ofiarą okazuje się kolega z klasy.
Chociaż Ahnhem wykorzystuje pewne klisze, jak powrót do dzieciństwa, prześladowanie słabszych oraz (tak, bez tego nie można się obejść) policjant-pracoholik, który zaniedbuje rodzinę na rzecz sprawy, udaje mu się wykorzystać je w sposób twórczy i, co najważniejsze, nie trącający myszką. Choć znamy te motywy doskonale, nie można odnieść wrażenia, że autor wplata je w fabułę bezmyślnie, byle tylko zbudować na czymś bazę swojej powieści. Choć pewne zagrania są oczywiste, a zaznajomiony z gatunkiem czytelnik w kilku miejscach będzie wiedział, czego się spodziewać, Ahnhem sprawnie łączy to, co znane z tym, co świeże. Dzięki temu udaje mu się nie tylko nie znudzić fanów kryminału, ale także wciągnąć ich w sam środek akcji.
Autor postanawia poprowadzić fabułę powieści wielotorowo, choć narrator przez prawie cały czas jest trzecioosobowy. W tym przypadku wycofany i wszystkowiedzący głos, który pozwala czytelnikowi przyjrzeć się sprawie z pewnego oddalenia, doskonale się sprawdza. Powód jest jeden – pomimo że głównym bohaterem jest Fabian Risk, Ahnhem nie śledzi jego losów przez cały czas, umożliwiając czytelnikom poznanie całej grupy zajmującej się sprawą. Nie oddaje im jednak głosu. Zamiast tego sprawia, że postrzegamy ich jako jedność, jako zgranych pracowników, którzy do perfekcji opanowali współpracę ze sobą. Jedynym elementem tej grupy, który postanowił się odłączyć, jest oczywiście Fabian. Mamy więc pewnego rodzaju walkę jednostki z kolektywem. I chociaż przyzwyczajeni jesteśmy do indywidualistów, którzy zawsze mają rację i nie informują o niczym swoich przełożonych, w przypadku Ofiary bez twarzy sprawa nie jest tak oczywista. To kolejne wykorzystanie stereotypu, które Ahnhemowi wychodzi niesamowicie dobrze.
Czym byłby jednak kryminał bez intrygi, bez tajemnicy? Autor i tutaj sprawił się na medal, choć każdy, kto przeczytał choćby kilka kryminałów, z łatwością zauważy momenty, w których Ahnhem próbuje zmylić trop. Nie mogę jednak powiedzieć, bym przejrzała wszelkie zamiary zarówno policji, jak i mordercy. Choć Ofiara bez twarzy nie pozostawia czytelnika ze szczęką opuszczoną do samej ziemi, nie da się odczuć żadnego, nawet najmniejszego zawodu związanego z intrygą. Dlaczego? Bo każdy element układanki zaczynał pasować do reszty dokładnie w tym momencie, w którym trzeba – nie szybciej i nie później. To okropne uczucie, gdy wiesz, kto i dlaczego zabił dużo szybciej niż bohaterowie powieści. Tym razem coś takiego nie miało miejsca. Autor podsuwa nam pod nos tropy, które łączymy ze sobą z łatwością, lecz to samo czyni policja. Dzięki temu czytelnik uczestniczy w akcji, jest zadowolony z własnej błyskotliwości i nie uważa śledczych za idiotów. Każdy wygrywa.
Ofiara bez twarzy ma jednak swoje wady. A właściwie - wadę. Nietrudno się domyślić, że jest nim Fabian Risk. Nie polubiliśmy się od początku, jednak z biegiem czasu było coraz gorzej. Inteligentny, choć porywczy, niby błyskotliwy, ale nie zauważający najprostszych sygnałów. I - przede wszystkim - próbujący działać na własną rękę, co ani jemu, ani jego kolegom raczej nie wychodzi na dobre. Risk to przykład policjanta, który w życiu radziłby sobie dużo lepiej, gdyby od czasu do czasu użył mózgownicy i zaczął liczyć się z innymi ludźmi. Niestety, ani jego żona, ani przełożona nie są w stanie wyegzekwować od niego nawet chwili uwagi, która mogłaby mieć zbawienny wpływ na jego życie i pracę. Jednak o ile Risk prezentuje się średnio, o tyle reszta bohaterów wypada świetnie. Są pełnokrwiści, ambitni, każdy z jakimś zapleczem doświadczeń. Aż chciałoby się, żeby szybko przyćmili Fabiana.
Ofiara bez twarzy to naprawdę solidny kryminał, w którym autor doskonale rozprawia się z kliszami gatunku, odświeżając je i akcentując ich mocne strony. To dobrze wykreowani bohaterowie, śmiałe, choć subtelne obserwacje społeczne i świetna intryga. Czego chcieć więcej?
Sprawdzam ceny dla ciebie ...