To książka wojenna, chociaż brakuje w niej scen bitewnych, bombardowań czy dramatycznych historii śmierci najbliższych, a głównym polem walki pomiędzy ruchem oporu i pseudo-policjantami jest… podwójny agent.
Narrator Nawrotów nocy. To w nim trwa nieustanna wojna. Batalia wielu twarzy i masek. Starcie dwóch wojsk. Potężnej armii wyrzutów sumienia, na której czele stoi rozpaczliwa świadomość własnych zdradzieckich czynów (Judasz to mój starszy brat) oraz skazanego na porażkę wojowniczego oddziału, dowodzonego przez pragnienie usprawiedliwienia (młodością, naturą, poddaniem się prądowi wydarzeń), rozgrzeszenia. Zmuszające do znalezienia w sobie choćby okruchów dobra. Na przykład w opiekuńczości względem niewidomego olbrzyma i małej, pomarszczonej dziewczynki. W miłości do matki (szantażysta, nicpoń, kapuś, szpicel, może morderca, ale syn wzorowy). W czułości wobec świata (wszyscy budzili we mnie macierzyńską i pełną rozpaczy tkliwość).
Ale to wszystko za mało.
Biedny Swing Trubadur! Żałosna Księżniczka Lamballe! Tak bardzo chce wyjaśnić (zrozumieć?), jak znalazł się na środku tego dziurawego mostu. Mostu, który w końcu musi runąć, ściągając jego - i nie tylko jego - w dół.
Co ciekawe, przez tę świadomość czekającego go potępienia i gilotyny przebijają niekiedy promyki nadziei – odnajdywane w przypominającej koszmarny sen scenerii. Bo oto przed nami opuszczony niczym tonący okręt Paryż, puste ulice, domy i hotele porzucone przez uciekających w pośpiechu właścicieli. To w ruinach bliskich sobie miejsc bohater (który chce być nazywany po prostu człowiekiem) łapie, chwyta ulotne wrażenia, pozwalające mu napisać później: zapomniałem, że nie mam przyszłości.
Może na to zapominanie się wpływa też wciąż towarzysząca bohaterom muzyka? Te wszystkie melodie, które kunszt autora pozwala usłyszeć nawet czytelnikom: walc kreolski, swing, tango, Sonata księżycowa, przedwojenne piosenki…
Prócz niezwykłej scenografii i warstwy muzycznej, uważna (czy raczej empatyczna) lektura pozwala dostrzec jeszcze misterną, choć także nieoczywistą, konstrukcję. I to od samego początku, od pierwszej sceny, w której człowiek występuje jako niemy świadek rozmów, obserwator zabaw oraz obiekt ponagleń i nacisków – aż do ostatniej: otwartego, frapującego zakończenia. A przecież w chaosie myśli człowieka-narratora, w gmatwaninie jego uczuć, w strzępach konwersacji innych oraz okruchach ich gestów niełatwo – przynajmniej na pierwszy rzut oka – dostrzec porządek. Ale tak naprawdę wszystko tu ma sens, swe bolesne znaczenie. Nawet krótkie zdania, którymi posługuje się Swing Trubadur – Księżniczka Lamballe – Marcel Petiot.
Oddają jego nerwowy, przyspieszony strachem oddech.
Opisują krótkie życie.
Wspomnienie tamtego lata. Osiemnastoletni Viktor i znacznie od niego starsza Yvonne poznają się nad jeziorem. W małej francuskiej wiosce pogrążonej...