Wiele książek ocenia się po okładce. Wyrabiamy sobie wtedy pewne zdanie z góry i trudno je zmienić. Tak było w tym przypadku. Na okładce wita czytelnika goły facet przygnieciony telewizorem, w którym wyświetla się obraz kontrolny. Czego się można spodziewać? Bełkotu i zżymania się na współczesną kulturę?
A tymczasem Grzegorz Lipski daje nam dobrze skonstruowaną fabularnie historię z zaskakującym zakończeniem. Czytamy ją, jakbyśmy byli uczestnikami opisywanych wydarzeń. Bohater jest jednym z nas, trzydziestolatkiem, wychowanym w zupełnie innych warunkach, kiedy to cały dzień spędzało się na trzepaku i miało się prawdziwych kumpli nie tylko do grania w kapsle, ale takich na całe życie. Co zresztą znajduje potem potwierdzenie, gdy Marek spotka się z kolegą z podwórka. Teraz jest pracownikiem korporacji. Marzył o tej pracy, długo się o nią starał, bo powiedziano mu kiedyś, że wykształcenie i dobra praca przyniosą w życiu sukces. Pracuje więc. Każdego dnia budzi się z niechęcią, bo wie, że przez cały dzień będzie gnojony przez swoją przełożoną. Mieszka w maleńkiej kawalerce na kredyt i wie, że nigdy nie będzie go stać na coś więcej przy takich zarobkach i braku pewności, czy przedłużą mu umowę. Miał dziewczynę, ale odeszła. Mijali się tylko, zagonieni, zmęczeni, wiecznie zapracowani. Miliony z nas znają tą sytuację.
Ale jest jeszcze alter-ego Marka. Siwy. Siwy przeszedł na "ciemną stronę mocy". Zajął się dilerką, żyje jak chce, jedyne, co go interesuje, to siłka i kasa. Też ma swoje życiowe problemy, ale wiążą się one raczej ze światem zewnętrznym, ściąganiem haraczy, robieniem ciemnych interesów, panienkami, imprezami.
Obaj wiodą odrębne żywoty, obaj wychowani zostali w tym samym miejscu, na tym samym podwórku, w tej samej zakazanej dzielnicy. Na obu przemiana w Polsce dokonała pewnego eksperymentu, żaden nie wyszedł z niego zwycięsko. Gdzieś zatraciły się ideały, związki między ludźmi przestały opierać się na prawdziwej przyjaźni.
Pisze Lipski: Na oczach całego świata, w elektronicznych konwulsjach nieodpartej potrzeby posiadania nowych przedmiotów, narodził się homo electronicus. Nowy gatunek nie odczuwa głodu prawdziwego jedzenia, paradoksalnie najbardziej pożądając cudownych gadżetów spod znaku nadgryzionego jabłuszka. Życie było prostsze, dopóki apple i blackberry były tylko owocami. Później dziwnym trafem stały się wyznacznikiem społecznego być albo nie być.
Powieść Grzegorza Lipskiego jest także opowieścią o mieście, Gdańsku, które dźwiga na swoich barkach ciężar historii. To tutaj przecież zaczęły się wszystkie przemiany społeczno-polityczne w Polsce. To tu zrodziła się idea, że przecież może być inaczej. Ale czy jest lepiej? Autor, niestety, nie daje pozytywnej odpowiedzi.
Książka zaskakuje dojrzałością, krytycznym spojrzeniem na rzeczywistość i umiejętnością ciekawego opowiadania. To naprawdę interesująca lektura.