“Maskarada”, drugi tom kolejnej na polskim rynku sagi o wampirach – “Błękitnokrwistych” zaskakuje raczej pozytywnie. Owszem, to nadal saga przede wszystkim dla nastolatków, a motywacje bohaterów jak zwykle są dość uproszczone, ale to zarazem solidna rozrywka, od której oderwać się niemal nie sposób.
Schuyler Van Alen, córka “błękitnokrwistej”, która – zdaniem wielu – zdradziła ród wampirów, oraz ludzkiego mężczyzny, wyrusza do Florencji w poszukiwaniu własnego dziadka. Podobno tylko on może pomóc jej znaleźć sposób na pokonanie istot, które pragną zniszczyć jej gatunek. W dodatku jest on jedną z niewielu osób, które mogą uwierzyć w powrót “srebrnokrwistych”. Równocześnie w Nowym Jorku nie spodziewający się niczego znajomi Schuyler żyją jedynie przygotowaniami do Balu Czterystu, rokrocznej imprezy dla elity Manhattanu. Elity, w skład której wchodzą – dodajmy – niemal sami nieśmiertelni. Nikt nie spodziewa się nadchodzącego niebezpieczenstwa.
Powiedzmy to wprost: powieść “Błękitnokrwiści. Maskarada” nieco odświeża reguły gatunku. Wampiry nie są w tej książce wyrzutkami społeczeństwa, outsiderami, którzy stale szukają ofiary. Należą do elity, są nieprzyzwoicie wręcz bogaci, starają się też wieść pokojową koegzystencję z ludźmi. Prowadzą działalność charytwatywną, ale i bawią się jak mało kto.
Wyraźnie odróżnia się od nich główna bohaterka powieści. Schuyler – prócz tego, że łączy w sobie rasę ludzką i dziedzictwo błękitnokrwistych – jest zdecydowanie uboższa, należy do rodziny niegdyś potężnej, która jednak z czasem podupadła. W dodatku niektórzy uznają ją za osobę, o której mówi dawna przepowiednia, osobę, która może uchronić gatunek przed upadkiem.
Elementy tej układanki są nam znane dość dobrze, a jednak Melissie De la Cruz udaje się je połączyć w całość interesującą. Owszem, są tu czary, jest dramatyczna walka, są: napięcie, fajerwerki i wątek obyczajowy (ten dopiero się rozwija, by stać się dominującym najpewniej w którymś z następnych tomów), ale wartość tej książki tkwi w czym innym. Tkwi ona mianowicie w problemach, z jakimi zmagać się musi główna bohaterka. Jako osoba niezbyt zamożna, nie jest w środowisku zbyt popularna, uchodzi wręcz za dziwadło. Pisarka pokazuje na jej przykładzie, że pieniądze ułatwiają życie, ale i bez ich nadmiaru można być człowiekiem wartościowym. Ważniejsza niż kupienie nowej sukienki jest rodzina – nawet gdy relacje z nią nie są łatwe. Przyjaciołom możemy zaufać w każdej sytuacji, możemy liczyć na ich pomoc, ale nie wolno nam ich wykorzystywać, musimy potrafić zrozumieć, gdy pewnego dnia będą chcieli nam czegoś odmówić. Czasem też – gdy sytuacja będzie tego wymagała – powinniśmy potrafić na bok odsunąć osobiste urazy i zrobić to, co należy – nawet, jeśli miałby na tym skorzystać nasz wróg.
Banał? Być może. Rzecz w tym, że w książkach dla młodzieży wyjść poza fabularną sztampę i opowiedzieć coś o nas samych ma odwagę w ostatnim czasie tylko bardzo niewielu autorów. A jeszcze mniejsza ich liczba potrafi uczynić to tak, by młodzi czytelnicy nie mieli potem literackiej “niestrawności”. Powieść de la Cruz to więc literacki fast food, ale fast food z górnej półki – doskonale doprawiony, ładnie podany i naprawdę smakowity. Nie jest to, niestety, powszechne na rynku.
Mara, Eliza i Jacqui zostają opiekunkami dzieci megabogatej rodziny z Nowego Jorku, w najmodniejszym, najbardziej ekskluzywnym wakacyjnym kurorcie. Eliza...
Ashley Spencer uważa, że jej urodziny są najważniejszym wydarzeniem na świecie zaraz po... Moment! Urodziny Ashley Spencer po prostu są najważniejszym...