Zadie Smith ma teraz dobrą passę, jest czytana, podziwiana, komentowana. Jej opowiadania i powieści cieszą się wielką popularnością. Dlaczego? Ze względu na ich dokumentalny charakter.
Smith można śmiało porównać do Alice Munro. U tej drugiej sięgamy nieco bardziej do przeszłości, do czasów młodości autorki, u Smith mamy do czynienia ze zdarzeniami z ostatniej chwili. Autorka jest fotografką codzienności. Czytając jej teksty, odnosi się wrażenie spaceru z aparatem fotograficznym po mieście w poszukiwaniu ciekawych postaci i scen. Pisarka nie ocenia, nie komentuje, po prostu opisuje to, co widzi, nie wnikając zbyt głęboko w motywacje i emocje postaci.
Zbiór Lost and Found zawiera trzy opowiadania o tak zwanych "zwykłych ludziach", o ludziach na tyle bezbarwnych, że pewnie na co dzień nikt na nich nie zwraca uwagi. W opowiadaniu Martho, Martho młoda, ciemnoskóra kobieta zjawia się w biurze nieruchomości. Chce wynająć tanie mieszkanie, ale ma swoje wymagania, którym agentka nie może sprostać. Kolejne odwiedzane przez nich lokale uświadamiają obu, że niczego nie znajdą. Przy okazji obserwujemy tło akcji - padający śnieg, który jakoś zupełnie nie pasuje do otoczenia. Podobnie jak kolorowe postaci, pojawiające się w tle. Niemal każda z osób reprezentuje inny kolor skóry, inną narodowość, a nawet usposobienie. Nikt tu nie pasuje do nikogo, a jednak ludzie ci żyją obok siebie. Muszą. Skąd się bierze ta sytuacja? Z wymuszonej emigracji, z konieczności podróżowania za pracą, czasem nawet na inny kontynent. Tak „przesadzeni” ludzie, choć zakładają rodziny, tak naprawdę nie zapuszczają korzeni, ciągle coś ich nadal gna dalej. Zmieniają środowiska. Ale czy to jest dobre? Nie dostajemy na to pytanie odpowiedzi. Zresztą pytań pojawia się znacznie więcej. I wszystkie pozostają otwarte.
W drugim opowiadaniu Hanwell w piekle narrator opowiada córce bohatera o jej ojcu. Był przy nim w ostatnich chwilach jego życia. Poznał Hanwella przypadkowo w barze, gdy ten pracował w kuchni. Spadł z wyżyn społecznych na samo dno, tracąc przy okazji rodzinę. Wypijają razem kilka drinków, a potem idą do domu Hanwella, by malować na słoneczny kolor pokój jego córek. Te już nigdy do ojca nie wrócą, choć ma on na to nadzieję - tylko ona trzyma go jeszcze przy życiu. I znowu pojawia się niepokojące pytanie: kim jest człowiek sam w sobie, jeśli straci wszystko?
W trzecim opowiadaniu na ulicy obok klubu fitness pojawia się Ambasada Kambodży, na terenie której ktoś całymi dniami gra w badmintona. Jest to na tyle frapujące, że mieszkańcy nie przestają obserwować budynku, co skutkuje tym, że interesują się dziejami Kambodży i wypatrują mieszkańców tego kraju pod bramą. Fatou pracuje jako służąca u bogatej hinduskiej rodziny. Przybyła z Afryki przez Włochy razem ze swoim ojcem. Jest traktowana jak niewolnica, nie otrzymuje wynagrodzenia za swą pracę. Ma się cieszyć tym, że ma dach nad głową. Jedyną jej odskocznią są wyjścia na basen oraz spotkania z chłopakiem z lokalnego kościoła. Oboje prowadzą długie rozmowy, które zupełnie nie pasują do tego, co dzieje się w życiu Fatou na co dzień, gdy jest traktowana jak najgorszy śmieć, popychadło.
W opowiadaniach Zadie Smith niewiele się dzieje, nie dokonują się gwałtowne przemiany w bohaterach, nie skaczą oni z mostów, nie ratują świata. Są zwyczajnymi ludźmi, którzy nie odnaleźli swojego miejsca na ziemi i prawdopodobnie już im się to nie uda. Będą nadal skakać z miejsca na miejsce. W prostych opisach autorka zdołała jednak przekazać bardzo wiele o ludzkiej egzystencji. O życiu ludzi pozbawionych domu.
Dwie przyjaciółki marzą o karierze tancerek, choć tylko jedna z nich – Tracey – ma prawdziwy talent. Drugą pasjonuje rytm, zachwycają...
Książka opowiada o najdziwniejszym tygodniu z życia dwudziestosiedmioletniego Aleksa-Li Tandema, z zamiłowania i zawodu łowcy autografów. Gdy budzi się...