Inspiracją do napisania książki była fotografia rozstrzelanej w czasie wojny dziewczyny. Po latach powstała powieść, która wywołała duże zamieszanie w niejednym europejskim kraju, do Polski docierając już jako sensacyjne wydarzenie wydawnicze. „Łaskawe”, przez jednych okrzyknięte epopeją XXI wieku, przez innych ostro skrytykowane, stało się jedną z najlepiej sprzedających się książek, wzbudzającą powszechne zainteresowanie. Jonathan Littel na głównego bohatera swojej powieści obrał Maximiliana Aue.
Aue wciela się w postać narratora i przez ponad tysiąc stron snuje opowieść autobiograficzną osadzoną przede wszystkim w czasach II wojny światowej. Sam (w liczącym niemal trzydzieści stron) wstępie przyznaje, że ma zapędy grafomańskie, tłumacząc jednocześnie swój słowotok jego niezbędnością. Portret Maxa, który wyłania się z jego opowieści, nie ma wiele wspólnego ze stereotypowym wyobrażeniem na temat oficerów SS, a właśnie w szeregach policji niemieckiej znalazł się główny bohater książki. Przedstawia się on jako człowiek o dobrym sercu, którego zabijanie bez konkretnych powodów i niezgodne z regułami wojny brzydzi. Nawet sowietów nazywa bardziej ludzkimi, bo „przy nich człowiek przynajmniej wiedział, na czym stoi”. Tych współtowarzyszy z SS, którzy nie mieli wątpliwości co do mordowania innych, określa mianem zwierząt, sam zaś jako esteta i zwolennik filozofii greckiej, preferuje Piękno. Cytuje Platona, pochwala ustrój starożytnej Grecji, jest wykształcony i oczytany. Wydawałoby się – niewłaściwy człowiek na niewłaściwym miejscu. Szybko jednak przekonanie takie okazuje się być tylko złudzeniem.
W życiorysie Maxa, przedstawianym przy pomocy licznych retrospekcji, odnaleźć można coraz więcej rys, pęknięć oraz innych niechlubnych śladów. Pojawiają się, rozbudowywane stopniowo, wątki – kazirodczy i homoseksualny. Przedstawione zostaje szare dzieciństwo spędzone w przyklasztornej szkole z internatem (a w niej – sceny podobne do tych z „Bidula” Mariusza Maślanki). Zaburzenia psychiczne, które całkiem zacierają granice między rzeczywistością a snem i fikcją – dopełniają całości. Należy dodać, że świetnie opisane dylematy osobowościowe głównego bohatera, ich przyczyny i skutki, a nie sam tak wychwalany przez wielu podkład historyczny, są warte najwyższej uwagi. W „Łaskawych” przeczytać można o wszystkim. Roi się tu od niemieckich nazw i pojęć, od przeróżnych opisów, począwszy od tych najbardziej brutalnych, jak akty egzekucji, przez obrazy wulgarne i obsceniczne aż do scen prozaicznych, jak choćby opis wyglądu radzieckich plaż – zabierają one dużo miejsca, wiele z nich zaś nie jest istotne dla właściwej akcji książki. Dygresje te, bo tak je z powodzeniem można nazwać, stanowią często tło do wydarzeń, ale gdyby ich nie było, poza objętością tomiszcza niewiele by się zmieniło. Sama książka jest też bardzo „gęsta” pod względem wizualnym – wszystkie wypowiedzi zamknięte zostały cudzysłowami i zaczynają się od myślników, ale już nie od nowych wersów. Nie pozostawienie ani odrobiny wolnej przestrzeni na ponad tysiącu stronach utrudnia czytanie, ale samo w sobie, co oczywiste, nie decyduje o ocenie treści książki.
Pytanie, jak ocenić „Łaskawe”? Poza objętością i wyczuwalnym nadmiarem: faktów, osób, wydarzeń, opisów, nie można tej książce właściwie niczego zarzucić. Zaciekawia, choć są i fragmenty, które nużą, domagając się ominięcia. Powieść została też dopracowana w szczegółach takich, jak choćby nazwanie rozdziałów różnymi gatunkami muzycznymi (np. kurant, sarabanda, menuet, aria) i odniesienie poszczególnych treści do cech charakterystycznych dla wymienionego w tytule gatunku, np. aria pojawia się w punkcie kulminacyjnym opery i w „Łaskawych” – analogicznie. Jako aneks do książki dołączone zostały „Słowniczek wybranych nazw i pojęć” czy tabela stopni SS, wojsk lądowych Wermachtu i Ordnungspolizei. Tylko… po co to wszystko? Niezwykle trafnym komentarzem opatruje przygody Maxa Aua Justyna Sobolewska w „Przekroju”. Pisze ona, że „[przygody te] porażają, przerażają, ale nie wiadomo do końca w jakim celu. Ku przestrodze czy tylko dla efektu?” Skoro więc pytania o zasadność takich czy innych autorskich rozwiązań mnożą się, porównanie „Łaskawych” do dzieł na miarę Tołstoja czy Dostojewskiego jest przesadą.
Całkowita krytyka w obliczu niewątpliwych zalet książki – skrajnością w drugim kierunku. Ocenę „Łaskawych” należy zatem wypośrodkować. Do kanonów raczej nie trafi ani nie stanie na półce z klasyką. Nikomu też nie zaszkodzi jej przeczytanie. Warto po nią sięgnąć choćby po to, by samemu ją sklasyfikować na swój sposób.
Anna Szczepanek