Najnowsza książka mistrza powieści historycznych jest częścią serii zaproponowanej czytelnikom przez wydawnictwo Fabryka Słów. Obok powieści Michała Gołkowskiego i dwóch historii Rafała Dębskiego prezentowana jest jako część cyklu fantasy. I choć nie znajdziemy tu elfów, smoków i krasnoludów, Jaksa obfituje w strzygonie i upiory, wracające nocną porą po ludzkie mięso. Pradawni bogowie stają tu do walki o ludzkie serca z nowym bogiem, wyznawcy wierzeń w siły przyrody walczą z tymi, którzy przynoszą inną wiarę. Dawne miejsca kultu są niszczone i odbudowywane, przywołuje się pomoce z zaświatów, karmione ludzką krwią i ludzkimi słabościami.
Uważny czytelnik odnajdzie w tekście sporo odwołań do historii, a może do jej wariantów, dostrzegając w małych kudłatych Hungurach o skośnych oczach ludy zza południowo-wschodniej granicy Rzeczpospolitej, znajdujące upodobanie w kumysie i nawlekaniu na pal. Wielka bitwa na Rabym Polu okazuje się intrygą, której źródła przypominają bitwę pod Warną. Komuda bawi się historią, adaptuje ją do fabuły, komentuje poprzez te adaptacje i w subtelny sposób czyni z wydarzeń historycznych opowieści fantasy.
Uciekający przed wrogami Jaksa, jako dziecko oddany na nauki mistrzowi Grotowi, także jako żywo przypomina Geralta z Rivii a jego mistrz to postać zbliżona do Gandalfa Szarego lub Merlina. Szukając dalej, kolejne postaci zapewne także odnajdą swoje odpowiedniki w literaturze popularnej.
Jaksa to opowieść o starciu cywilizacji. Rycerze walczą tu z kudłatymi skośnookimi ludami z Wielkiego Ugoru, którzy najeżdżają ich ziemię i niszczą ich świat. Złamanie zasady honorowej walki podczas jednej z kluczowych bitew skutkuje zemstą, która ogarnia zarówno rycerzy, jak i tych, którzy nie zdążyli na bitwę, tych, którzy brali w niej udział, tych, którzy porzucili dawne prawa i tych, którzy przyjęli nowe, uznając, że to jedyna szansa na przetrwanie.
W zamęcie uniemożliwiającym rozeznanie, kto jest winny i czemu, pojawia się mały chłopiec, Jaksa, syn odpowiedzialnego za to zamieszanie księcia. Jego zgładzenie może być sposobem na wyrównanie win.
Jaksę czyta się świetnie. To wartka opowieść o mordowaniu, torturowaniu, niszczeniu, ściganiu, ranieniu i wyjmowaniu strzał z ran. Nie ma tu chyba strony, która wolna by była od przemocy i cierpienia. Miłość i radość pojawia się znacznie rzadziej, są właściwie niezauważalne, trudno je nawet uznać za tło dla wszechobecnej przemocy. Bohaterowie powieści nie oszczędzają kobiet, dzieci ani ludzi ułomnych. Tu nie bierze się jeńców, tu się zabija – im bardziej krwawo, tym lepiej. A po śmierci dobrze jest jeszcze odrąbać trupowi głowę i położyć mu ją w nogach, aby zmarły nie powrócił jako upiór zabijający żywych.
I na tym koniec, ponieważ fabuła Jaksy może budzić mieszane uczucia. Chwilami miałam wrażenie, że to zbiór opowiadań, może – część większej historii, a może po prostu wybrakowany egzemplarz, w którym usunięto kilka rozdziałów. Nie spojlerując, podkreślę jedynie, że uzupełnienie brakujących lat z życia Jaksy znacznie poprawiłoby komfort czytania, pomogłoby też zrozumieć, dlaczego bohater postępuje tak, a nie inaczej. Zamiast chronologicznej fabuły jest opowieść, w której Jaksa pojawia się i znika, tworzy poza fabułą świat, którego czytelnik nie widzi, działa tak, jakby nie był głównym bohaterem tej historii, ale jednym z wielu rannych i zabijających bohaterów.
Przyznam, że wolałabym bardziej tradycyjną opowieść, zaczynającą się w chwili, gdy Jaksa wkracza na scenę, a kończącą w chwili, gdy nasz bohater kończy dzieło i scala państwo, wyganiając najeźdźców. Książka nie odsyła do historii wprowadzającej do Jaksy i do historii po niej następującej, zatem podejrzewam, że to byt autonomiczny, jednak niekompletny. Tym samym, chyba mocno niedoskonały. Jaksę polecam najbardziej zagorzałym fanom autora. Ja pozostałam z uczuciem niedosytu i mnóstwem wątpliwości, które towarzyszyły mi do ostatniej strony powieści.
Dzieło życia Jacka Komudy, znanego popularyzatora historii i autora kilkudziesięciu bestsellerów książkowych. Tym razem pisarz wziął na warsztat wojska...
Losy Polski zbyt często wpadały pod ?młyńskie koła" historii, a wówczas tylko Bies, Chochoł czy natchniony Lirnik mógł "wygrać" je na bandurze...