Wierzymy, że jesteśmy czymś więcej, pochodzimy z innego, lepszego świata, a nasza dusza jest wieczna. Pozwala to przyjąć założenie, że miłość jest tym, co spaja ze sobą ludzkość. Druga osoba jest zapomnianą połówką tej samej pomarańczy, a gdy już ją odnajdujemy w świecie doczesnym, ulegamy wrażeniu, że oto wróciliśmy do źródeł. Stąd już blisko do wędrówki dusz, które wcielają się w coraz to nowe ciała, by dążyć do doskonałości. Umiera tylko ciało. (…) Po każdej śmierci wracamy na ziemię w nowych ciałach, ale z tą samą duszą. Żyjemy wiele razy, by dusza zmierzająca do doskonałości wciąż mogła się uczyć i ćwiczyć. Gdy jednak przekonujemy się o tym bezpośrednio, wpadamy w panikę, próbując zaprzeczać i uciekać.
Alicja pochodzi jakby z innego wymiaru, czuje, że ma „starą duszę”, rówieśnicy ją nudzą, czas spędza z książką. Gdy podczas rozpoczęcia roku szkolnego w liceum spotyka Wiktora, jest pewna, że to on – jej druga połowa. Problem w tym, że Wiktor jest starszy o całe trzydzieści lat, jest nauczycielem matematyki i wychowawcą jej klasy.
Mogłoby się wydawać, że mamy oto polską, współczesną wersję Lolity Nabokova. Sam Wiktor jednak, gdy odkrywa swoje uczucia wobec uczennicy, broni się przed tym porównaniem.
Oboje, uczennica i nauczyciel, okazują się bratnimi duszami. Spędzają całe godziny na rozmowach o wszystkim, powoli uzależniają się od siebie, nie potrafiąc już żyć bez kontaktu ze sobą. A jednak ich związek pozbawiony jest sfery erotycznej. Pilnują się przez całe cztery lata liceum (rzecz dzieje się w latach osiemdziesiątych), by skonsumować wieloletni związek dopiero w dniu rozdania świadectw, gdy oboje stają się wolni od obowiązku szkolnego i nakładanych na nich zakazów.
No dobrze, mamy tu romans nauczyciela z uczennicą. Temat banalny. A jednak w ujęciu Ewy Bartkowskiej zyskuje na świeżości dzięki przepięknemu językowi. Autorce udało się oddać subtelne wahania uczuć, delikatne gesty, które tak wiele wyrażają. Szacunek budzą także opisy scen miłosnych, oczyszczone z wulgarności polskich rzeczowników i czasowników.
Narracja prowadzona jest przez Alicję i Wiktora oddzielnie. Poznajemy etapy rozwoju ich uczuć z dwóch różnych punktów widzenia. Czytelnika zachwyca jednomyślność, ich obawy, rozterki, wzloty i upadki. Dawno nie było w literaturze naszej tak pięknych myśli o miłości. To uczucie, które wyrasta daleko poza "tu i teraz", poza konwenanse, różnice wieku, wykształcenia. Właściwie nie ma tu innych postaci, są tylko ona i on. Reszta zarysowana jest szkicowo. Cóż, inni nie są im potrzebni do szczęścia.
A jednak bohaterowie są świadomi, że świat zewnętrzny nie zaakceptuje ich związku i w końcu wejdzie między nich. Starają się mimo to budować normalny związek, żyjąc ze sobą. Wszystko układa się znakomicie, ale czytelnik przeczuwa, że szczęście nigdy nie trwa wiecznie, a życie nie zawsze liczy się z naszymi planami.
Ja, judaszka to piękna opowieść o prawdziwej miłości, pozbawiona fałszu i ckliwości, dająca wytchnienie i nadzieję. Mimo wszystko.