Peter Esterhazy wychodzi z założenia, że „niewielu jest ludzi, którzy umieliby się zajmować przeszłością niedawno minioną” – to zdanie stanowi fragment motta do pierwszej części „Harmonii caelestis”, głośnej powieści węgierskiego autora.
„Harmonia caelestis” podzielona jest na dwie części – księga pierwsza to „numerowane zdania z życia rodu Esterhazych”, księga druga – „wyznania rodziny Esterhazych”. Powieść wymyka się właściwie wszelkim klasyfikacjom; jest wprawdzie osnuta na wątkach autobiograficznych, ale Esterhazy zaznacza obłudnie: „bohaterowie tej powieści autobiograficznej są postaciami wymyślonymi: ich osobowość i kompetencje istnieją tylko na kartach tej książki, w rzeczywistości nie żyją i nie żyli nigdy”. Wobec takiej deklaracji trudno jest traktować „Harmonię” jako opowieść o losach jednej rodziny. To zresztą nie jedyna sprzeczność: dzieło węgierskiego twórcy zasługuje na uwagę ze względu na swoją tematykę, ale i budowę. Zawartość pierwszej księgi, określona jako „numerowane zdania” jest tak naprawdę zlepkiem opowieści, anegdot, przypisów, historii, relacji i wspomnień z różnych epok. Pozornie nie zmienia się narrator – chociaż styl i język dostosowane są do czasu „akcji”, to jest – czasami archaizowane lub stylizowane – opisywane wydarzenia dotyczą różnych postaci. Na pierwszy rzut oka część ta ma stać się charakterystyką ojczulka (i mateczki) narratora. Powtarzają się w kolejnych frazach te same motywy – zachowanie ojczulka wobec kochanek, zagrożenia, poddanych, muzyki, religii, ciała; wątki spotkania ojczulka z mateczką, początku ich związku i ostatnie chwile życia, a także temat ojczulka-zabójcy.
Powtarzają się motywy – ale w różnych konfiguracjach. Okazuje się bowiem, że nie ma jednego ojczulka, „ojczulek” na kartach pierwszej części ginie kilkadziesiąt razy – za każdym razem inaczej. O wszystkich bohaterach mówi się „ojczulek”, w pewnym momencie czytelnik musi dojść do wniosku, że wszyscy są ojczulkami. Wszyscy też zbiegają się w boskości – Bóg to suma ojczulków. Co próbuje w ten sposób pokazać Esterhazy? Tworzy oblicze cyklicznej historii, uznaje, że wszystko już było, że każde wydarzenie jest jedynie wariacją na temat jakiegoś minionego motywu. Historia lubi się powtarzać, ale za każdym razem czyni to inaczej. Problem tożsamości ojczulka staje się pretekstem do rozważań egzystencjalno-filozoficznych. Nie da się rozstrzygnąć, kim jest ojczulek. „To, kim jest ojczulek, nie jest sprawą zamkniętą. Ojczulek będzie się okazywał, ciągle od nowa i od nowa” – mówi Esterhazy, wskazując tym samym na niemożność samookreślenia, niepewność człowieka i jego rozwarstwienie. Jest też studium ojczulkostwa nieustannym pytaniem o sens istnienia człowieka. Próby – przeważnie kończące się zaprogramowanym z góry niepowodzeniem – charakterystyki ojczulka stają się wstępem do charakteryzowania rzeczywistości – przez pryzmat ludzkiego poznania. Rzeczywistość jednak wymyka się opisowi, jak zauważa autor – „książki, które powstają z rzeczywistości, są na ogół jedynie jej bladym odblaskiem i przynoszą zaledwie okruchy tego, co widzieliśmy i słyszeliśmy”. I z takich właśnie okruchów i odprysków złożona jest pierwsza księga „Harmonii”.
Choć jej tytuł wskazuje na historię rodziny Esterhazych, w tekście nie pojawia się to nazwisko. W ogóle skąpi autor-narrator informacji pozwalających zakorzenić opowieść w czasie i przestrzeni. Czasem podaje choćby w przybliżeniu czas akcji i określa miejsce, znacznie częściej je tylko sugeruje bądź pozostawia domyślności czytelników. Tworzy to pewną iluzję uniwersalności: opisane przez Esterhazy’ego wydarzenia mogły się przydarzyć przodkom każdego z nas. Jeśli jednak się nie przydarzyły – i tak większość czytelników nie byłaby w stanie tego udowodnić. Autor bazuje bowiem głównie na anegdotach, szczegółach i apokryfach – które nie trafiły do kanonu opowieści, a teraz składają się na rozbitą historię ojczulka-everymana. Esterhazy przytacza tu fragmenty artykułów prasowych, cudzych utworów (nie sygnalizując ich pochodzenia), stosuje autocytaty i bawi się literaturą i historią. Krótkie opowiastki prezentowane achronologicznie mają pokazać jednocześnie zmienności trwanie, dialog przeszłości i teraźniejszości (która w tej przeszłości była jeszcze przyszłością).
Komplikuje Esterhazy formę, rezygnuje z wyraźnej fabuły na rzecz mikroopowiastek – tworzy mozaikę, kolaż różnych historii – równie prawdopodobnych co nieprawdopodobnych. Esterhazy łączy tu różne doświadczenia, różne zachowania i sposoby opisu, dłuższe i krótsze fragmenty wchodzą ze sobą w dialog i zaprzeczają sobie.
Autor przedstawia też niezmienne na przestrzeni wieków relacje między kobietami i mężczyznami, reakcje ludzi w obliczu starości i fizjologii, przedstawia „ojczulka” w sytuacjach intymnych czy wstydliwych. Esterhazy tłumaczy też: „syn ojczulka (…) zapisał jedynie to, co zachowała jego pamięć. Znajdzie się więc czytelnik, który czytając tę książkę jako kronikę, odkryje tysiące braków. Choć stworzono ją z rzeczywistości, czytać ją jednak należy jako powieść, i nie żądać od niej ani mniej, ani więcej niż powieść może dać (wszystko)”. Autor narzuca określony sposób odbioru, ale tak naprawdę receptę na odczytanie „Harmonii” każdy musi znaleźć sam – i przypuszczam, że dla każdego będzie ona inna. Książka ta jest również opowieścią o złudnej pamięci, jak w posłowiu zauważa tłumaczka – „przecież historia każdej rodziny składa się w istocie z garści rozmaitych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie opowieści, legend, wspominków”. W księdze drugiej opowiada Esterhazy historię swojej rodziny: mówi o losach węgierskiej arystokracji, która w latach komunizmu utraciła majątek i została wysiedlona z Budapesztu.
To jednocześnie opowieść o historii narodu widzianej przez pryzmat jednostki. Esterhazy skupia się tu na szczegółach – z obiektywnego punktu widzenia zupełnie nieistotnych, dla rodziny zaś ważnych i składających się na historię rodu. Rzeczy nieważne czy wstydliwe współistnieją tu na równych prawach z dziejowymi zawieruchami: autor opisuje wzdęcia obok wielkiej rewolucji francuskiej. Celowo zwalnia i przyspiesza akcję w zupełnie nieoczekiwanych momentach – księga druga podzielona jest na minirozdziały, które, w odróżnieniu od „numerowanych zdań”, są fabularyzowane, wplata w nie Esterhazy dialogi i utrzymuje konwencję powieściową, choć czasem dość luźne są związki między kolejnymi fragmentami. Bywa, że wraca autor do jakiegoś wątku po kilkunastu stronach. W kilku partiach tekstu pojawiają się kwestie rządowo-polityczne – losy narodu wpływają bowiem na losy jednostki, ale też jednostka może zmienić bieg historii.
U Esterhazy’ego ogromną rolę odgrywa ironia – bez świadomości tego odautorskiego zabiegu nie dałoby się czytać książki. W tej powieści, złożonej z rozproszonych sensów i znaczeń kryje się prawdziwe piękno – to literatura zachwycająca, choć nie ułatwiająca lektury.
W kilka dni po tym, jak Péter Esterházy ukończył pisaną przez dziesięć lat Harmonię calestis, której postacią centralną jest jego własny ojciec, rzeczywistość...