Hammer Bay - miasteczko utkane z opowieści
Ostry, mocny początek. Dynamiczny, niepokojący, intrygujący. Ray Lilly, protagonista powieści Dziecię ognia Harry’ego Connolly’ego, jedzie samochodem ze swoją obecną szefową, Annalise Powliss. Kobietą wydziaraną od stóp do głów, dziwaczna, małomówną i apodyktyczną. Zabroniono jej zabić Raya, ale ten zakaz nie obowiązuje innych osób. Chwilo Lilly nadal żyje, a we dwójkę mają robotę do wykonania, sprawę nie cierpiącą zwłoki, choć owe zwłoki gwarantującą. W drodze stają się świadkami śmierci dziecka, które nagle staje w ogniu, rozpada się i przemienia w stertę tłustych, wijących się srebrnoszarych robali. Annalise niszczy je, posługując się kolorowymi magicznymi wstęgami. Rodzice dziecka, świadkowie zdarzenia, już po chwili zdają się zupełnie nie pamiętać o całej sprawie. Annalise sprawdza ich „magiczność” i puszcza wolno, bowiem ta kobieta zabija tylko tych, którzy władają magią. Rodzina, którą spotkali, stała się tylko ofiarą owej magii. Drapieżca, na którego poluje Annalise i ten, który z nim współpracuje, są gdzieś blisko. Wszystko wskazuje na to, że w spokojnym nadmorskim miasteczku Hammer Bay. To tam kierują bez opóźnień swoje kroki Ray i jego szefowa. Tak właśnie zaczyna się ta opowieść, pierwszy tom dłuższego cyklu Dwadzieścia Pałaców.
Jeśli już muszę wybierać pomiędzy konfrontacją z uzbrojonym szaleńcem a moją szefową, to zawsze wybieram uzbrojonego szaleńca.
Kim jest Ray? Byłym przestępcą, który osobiście zetknął się z czarną magią. Żyje, bowiem tajemnicze grono dobrych czarowników z Towarzystwa Dwudziestu Pałaców chwilowo zawiesiło karę. W zamian za to Ray stał się kukłą Annalise. Annalise jest kobietą obdarzoną siłą spokoju, charakteru i potężnymi mocami. Kiedy musi, zabija szybko i bez zbędnych słów. Ma poczucie misji większe niż niejeden minister czy poseł. Oboje, Ray i Annalise, od razu zwracają na siebie uwagę. On to facet z bogatą kryminalną przyszłością, tryskający soczystą ironią i nurzający się w czarnym humorze. Były złodziej i członek gangu złożonego - jak sam określa - z frajerów i kretynów. Człowiek, któremu niespieszno do pierdla i który żałuje, że sięgnął kiedyś po czarną magię, choć bez problemu notorycznie korzysta z owoców swojego czynu. Ona nie ujawnia o sobie zbyt wiele, żyje znaczniej dłużej niż mogłoby się wydawać, a mówi odwrotnie proporcjonalnie do swego wieku. Jej celem są drapieżcy, stworzenia polujące na zwierzynę, którą są ludzie. Przyciąga je magia.
Annalise opowiedziała mi o drapieżcach, zanim jeszcze poznała prawdę o mnie. Nie były demonami czy diabłami z trójzębem i rogami, którzy podsuwali ci cyrograf, abyś podpisał go własną krwią. Byli po prostu stworzeniami polującymi na zwierzynę, drapieżcami. Sęk w tym, że zwierzyną byliśmy my.
Dziecię ognia należy do ciągle niezwykle modnego gatunku urban fantasy. Jest połączeniem fantasy, horroru i powieści kryminalnej. Mamy tu zagadkę, mamy „szeryfów” wymierzających sprawiedliwość dosyć niekonwencjonalnymi metodami. Fabuła intryguje, postaci przykuwają uwagę, akcja porywa od samego początku. Dynamicznym wydarzeniom i stale unoszącemu się w powietrzu niepokojowi towarzyszy czarny humor, jakby żywcem wzięty z czarnego amerykańskiego kryminału, z powieści z samotnymi, twardymi jak skorupki strusich jaj prywatnymi detektywami. Język jest żywy, pozbawiony niepotrzebnych wulgaryzmów, skrzący się ironicznym humorem. Seks i erotyka są prawie nieobecne w powieści, co może być dla wielu zaskoczeniem.
Stary gliniarz z fryzurą na dżolo manolo i z mordą jak wykidajło przykucnął przy mnie.
Sprawdzonym chwytem stosowanym w celu uatrakcyjnienia książki jest antagonizm między głównymi postaciami, Rayem i Annalise. Ich niechęć powoli i z bólami ewoluuje w rodzaj chłodnej przyjaźni. Ich przeciwnicy to nie mniej ciekawi osobnicy, którzy usilnie dbają o stałą złożoność wszelkich sytuacji. Narracja jest przyjemna, w formie pierwszoosobowej, bez eksperymentów formalnych i "udziwnień". Klimat trochę może kojarzyć się ze słynnym Miasteczkiem Twin Peaks, choć nie jest aż tak mroczny. Owszem, podobieństwo jest, wszak mamy do czynienia ze słabo określonym złem, z małym miasteczkiem kryjącym mnóstwo tajemnic, z ludźmi, których życie jest inne, niż mogłoby się z pozoru wydawać.
Czy warto sięgnąć po Dziecię ognia? Wydaje mi się, że tak. To całkiem niezła, dobrze napisana rozrywkowa proza. Pozytywnie wyróżniająca się jakością na księgarskiej półce - oczywiście w ramach gatunku, do którego należy.
Ja również dopuszczałem się zbrodni w dobrej wierze. Nienawidziłem tego miasta, bo było ono moim lustrzanym odbiciem.
Odbiciem, którego wolałbym nie dostrzegać, które mi się nie podobało.