Małgorzata Szejnert lubi z przekorą tajemniczo uśmiechać się do czytelnika. Z każdą kolejną książką puszcza do niego perskie oko i zdaje się mówić: „i znów cię zaskoczyłam”. Jedna z najwybitniejszych polskich reportażystek swą najnowszą prozą faktycznie sprawia czytelnikowi niemałą niespodziankę. Widokówkę ze Śląska namalowaną gwaszem kolorowych myśli „Czarnego ogrodu” tym razem zamienia na pejzaż w swym bogactwie niezmierzony. Na przecięciu trzech potężnych kultur wyłania się obraz wyspy niezwykłej (posługując się epitetem z tytułu ostatniej najnowszej powieści Eduarda Mendozy – niesłychanej), kryjącej w sobie tyleż piękna, co i okrucieństwa. Mowa o Unguji – Zanzibarze, największej wyspie Archipelagu Zanzibaru, stanowiącej integralną część Tanzanii.
Narracja (z typową dla Szejnert nutą gawędziarską) rozpięta jest na trzech planach temporalnych. Wnikając w niezwykle interesującą historię wyspy, jednocześnie dotyka teraźniejszości, skutków, jakie zrodził taki, a nie inny charakter przeszłości jej mieszkańców i przybyszów z dalekiego świata. Te dwie gałęzie czasowe mocno ze sobą splecione niekiedy pozwalają autorce wysnuć pewną wizję przyszłości, prognozę opracowaną na podstawie obserwacji obyczajowości i dotychczasowych poczynań tych, którzy swe życie związali z tym niezwykłym miejscem.
Jedna z najciekawszych opowieści zawartych w „Domu żółwia. Zanzibarze” koncentruje się na postaci księżniczki Salme, córki sułtana Saida, rezydenta Mtoni, która dzięki pomocy i sprytowi doktora Johna Kirka (również słynnego w historii wyspy bohatera) ucieka statkiem do Europy, przybijając do brzegów hamburskiego portu. Tam niebawem poślubia handlowca Heinricha Ruete, żyjąc ze swoim małżonkiem (co na owe czasy nie zdarzało się znowuż tak często) w szczęściu i miłości. Dla swojej ukochanej niemiecki kupiec zaprzestał interesów na kontynencie afrykańskim, co zresztą samoistnie niebawem stało się niemożliwe za sprawą brata Salme – Madżida, który choć nie potępił siostry, za porzucenie rodziny i odstępstwo od religii zerwał z nią i jej rodziną wszelkie stosunki.
Od równie barwnych postaci, wyłaniających głównie z kręgu cudzoziemskich przybyszów, aż roi się w książce Szejnert. Związane czy to z rozwojem upraw, przynoszących pokaźne zyski dla kolonii brytyjskiej czy z ruchem na rzecz zniesienia niewolnictwa, będącego chlebem powszednim u schyłku dziewiętnastego wieku, są nosicielami niesamowitych życiorysów.
Narracje Szejnert, bogate merytorycznie i faktograficznie, obfitują także w zdjęcia pochodzące z różnych epok. Jedne dokumentują miejsca, budynki czy też osoby istniejące i żyjące obecnie, inne z kolei wyciągnięte z fotograficznego lamusa uwieczniają tych, którzy historię ówczesnej Unguji dźwigali na swoich barkach, mozolnie retuszując jej srogie oblicze.
Książki Małgorzaty Szejnert są jak „Pieprz i wanilia” legendarnych globtroterów: Elżbiety Dzikowskiej i nieżyjącego już Tony Halika – fascynujące, przenoszące w inny wymiar, pachnące egzotyką i przygodą. Po zatopieniu się w lekturę „Wyspy żółwia. Zanzibaru” doprawdy trudno wyobrazić sobie oderwanie od jej lektury i wejście na nowo w kuluary szarej rzeczywistości. Takiej podróży w prawdziwie fascynujące miejsca nie sposób sobie odmówić.
Jesienią dojdzie do wielkiej niespodzianki. Do sensacji wydawniczej, jakiej dawno nie było na skalę Polski. Ukaże się książka wybitnej dziennikarki Małgorzaty...
Małgorzata Szejnert, autorka książki Czarny ogród, zabiera nas tym razem w daleką podróż na Ellis Island, małą wyspę u wybrzeży Nowego Jorku, która przez...