Ona i on. Zamknięci w jednym mieszkaniu, zamknięci w sobie, powoli odsłaniający przed sobą sekrety swoich dusz. Ona jest „dwudziestką”. On czterdziestolatkiem. Uczennica i Profesor. Jagódka i Stary. Młodość i Dojrzałość.
Ona, cierpiąca na śmiertelną chorobę zwaną istnieniem, podejmuje rozpaczliwe próby pozbawienia się życia, najlepiej w sposób spektakularny, pod kołami pociągu, na wzór swojego idola – Zbyszka Cybulskiego. Poczyniła już nawet pewne precyzyjne przygotowania w tym względzie. Ale nie wyszło. Zresztą Cyganka przepowiedziała jej, że przed trzydziestką napisze książkę i urodzi dziecko, dopiero wtedy będzie mogła „przejść na drugi brzeg”. Zostało jej więc trochę czasu. Postanawia go jakoś zabić. Wspólnie z przyjaciółką idzie do klubu, by utopić się w tańcu i alkoholu. Tam poznaje Profesora, z którym wychodzi. Spędzają razem noc.
Fabuła banalna, prawda? Ale wykonanie - już nie. Do niewidzenia, do niejutra to brawurowy popis lingwistyczny, błyskotliwa opowieść o życiu, jego absurdach i sensie. Profesor i Lo są niczym sułtan i Szeherezada. Ona zabawia go opowieściami o sobie, odsuwając w czasie moment nieuchronnego przecież rozstania, po którym nic już nie będzie takie samo. On także nie pozostaje jej dłużny, racząc opowieściami ze swojego życia. Dzielenie się doświadczeniami wzbogaca oboje, uświadamiając tym samym: no i co z tego?
Może się zdawać, że to opowieść o miłości, bliskości, poznaniu drugiego człowieka. Tak naprawdę jest to przykład niemożności osiągnięcia pełni. Oboje zdają się doskonale do siebie pasować. Pod względem fizycznym, intelektualnym, emocjonalnym. Powinni stworzyć idealną parę i dożyć spokojnej starości. Ale wiemy, że nie jest to możliwe. Zbyt są „poszarpani”, zbyt dużo myślą, zbyt wiele oczekują, jednocześnie cofając się przed jakimikolwiek oczekiwaniami, szanując odrębność drugiego człowieka.
Czy coś może wyniknąć z tego spotkania? Okładka jasno sugeruje: łączy ich wspólny umysł, ale bohaterowie patrzą w przeciwne strony. Nie zobaczą się ani jutro, ani nigdy więcej.
Zaletą książki jest barwny styl autorki, widać w nim wyraźną fascynację tym, co potrafiła zrobić z językiem Dorota Masłowska: wywrócić na lewą stronę, przewałkować i, przyprawiając wulgaryzmami, podać w sosie własnym. Joanna Bartoń nie cofa się przed oryginalnymi porównaniami i dalekimi wycieczkami stylistycznymi. Dzięki temu opowiedziana przez nią banalna przecież historia o podrywie w barze nabiera głębszych znaczeń, stając się zapisem dramatu myślącej dziewczyny w pozbawionym refleksji świecie. Książka udana, dająca do myślenia.
Czy dusza w ogóle istnieje? Zdaniem wielu - nie. A jeśli przyjąć, że tak, to czy może mieć katar? Tytuł Katar duszy brzmi intrygująco, ryzykownie, trochę...
Joanna Bartoń znów zaskakuje. Potwierdza, że wybrała styl uprawiania literatury oparty na paradoksach, ale mówi o sprawach podstawowych:...