„Bzik prezydencki” to trochę farsa o życiu małżeństwa w średnim wieku, po trosze – satyra na ślepą miłość Polaków do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i Zachodu w ogóle, a częściowo – kpina z powszechnych marzeń o sukcesie, którego ukoronowaniem ma być wybór na… prezydenta. I nie ma znaczenia, czy będzie to godność głowy państwa małego, środkowoeuropejskiego kraju, czy przewodnictwo wielkiemu mocarstwu na kontynencie amerykańskim. To książka w swym wymiarze politycznym może nieco doraźna, ale z pewnością przy tym bardzo wciągająca i naprawdę przezabawna.
Akcja „Bzika prezydenckiego” rozgrywa się w sypialni państwa Dąbrowskich – Jakuba Jimmy’ego, człowieka sukcesu, pracującego w USA, oraz jego żony, Jadwigi. Za moment dojść ma do aktu poczęcia trzeciego potomka rodu, tymczasem jednak Mr Dabrowski („w Stanach naszych ogonków się nie czyta) usilnie stara się wyjaśnić małżonce, jaką karierę zaplanował dla przyszłego syna. A plany to niebagatelne. Dąbrowski bowiem marzy, by John został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Oczywiście, w tym celu dziecko urodzić się musi na terytorium USA. Cóż, kiedy oporna żona, mimo zamiłowania i gruntownej znajomości amerykańskiej historii oraz biografii głów państw, ich małżonek, potomków i zwierząt domowych, jakoś nie ma ochoty opuścić Polski. W trakcie tej rozpisanej na 144 strony rozmowy państwo Dąbrowscy wiele dowiedzą się o sobie nawzajem. Zaś czytelnik będzie mógł gruntownie zgłębić syndrom prezydenckiego bzika – połączenie idealizmu, szaleństwa i nadmiernych ambicji. Niejako na marginesie dowie się zaś sporo o podwójnych czy potrójnych agentach, mechanizmach rządzących wynikami elekcji w USA, tajnikach wychowywania dzieci czy skutkach trzymania w sypialni siekiery.
Z jednej strony mamy w książce Redlińskiego wątek obyczajowy. Mąż na emigracji zarobkowej, żona w ramionach instruktora fitness – klasyczny trójkąt miłosny, sytuacja żywcem wzięta z opery mydlanej trzeciego sortu. Autor „Konopielki” znajduje tez nieco miejsca dla wyśmiania nadmiernych ambicji mieszkańca małego miasteczka, który znienacka wkracza na światowe salony. Oczywiście, spore skądinąd osiągnięcia wystarczyć mu nie mogą. A że horyzonty ma mimo wszystko ograniczone, jedynym sposobem na jeszcze większy awans społeczny wydaje mu się posiadanie w rodzinie głowy państwa.
Ogromnym „smaczkiem” opowieści są oczywiście anegdoty, barwne epizody z życia przywódców USA. Dowiadujemy się mianowicie, kto zyskał tę godność niejako przypadkiem, a komu taką przyszłość zaplanowali już rodzice. Poznajemy statystykę zamachów i uzyskujemy informacje na temat szczęścia ogniska domowego przywódców Stanów. Widać, że – choć to tylko ozdobnik, dodatek – Redliński temat zbadał dogłębnie i mimo ironii traktuje go dość poważnie.
Jest tu też wątek kryminalny. Do powieści Raymonda Chandlera odwołuje się zarówno wydawca w nocie na okładce, jak i narrator czy bohaterowie tej historii. Wydaje się, że – jak w dość sztampowej sztuce – jeśli na ścianie wisi strzelba, to musi w końcu wypalić, a jeżeli pod łóżkiem spoczywa siekiera, musi w końcu zawisnąć w powietrzu ponad czyjąś głową. Ale – czy spadnie? To już jest zupełnie inna kwestia…
Na pierwszy rzut oka widać celowo zastosowaną tu przez narratora sztuczność i umowność opowieści. Również dialogi od razu wydają się zupełnie nienaturalne. Szybko jednak pojmujemy koncepcję autora, a sztuczność ta staje się tylko dodatkowym źródłem komizmu. Jak słusznie zauważył jeden z recenzentów-amatorów: w ten sposób, co państwo Dąbrowscy, nie rozmawiają ze sobą nawet małżonkowie z bardzo długim stażem.
A, pewnie. Bo bohaterowie książki Redlińskiego to tylko typy postaci, reprezentujące schematy zachowań, które może przyjąć każdy z nas. To wzorzec ludzi ślepo zapatrzonych w Zachód i bezkrytycznie wierzących w american (choć równie dobrze można by tu było użyć określenia german czy british) dream i sądzących, że słynną frazę „Być albo nie być…” wypowiedział po raz pierwszy ich psychoanalityk. Ludzie tacy są zdania, że wszędzie może nam być lepiej niż w kraju, w którym się urodziliśmy i żyjemy. Posada amerykańskiego prezydenta jest więc nie tylko bardziej prestiżowa, ale i łatwiejsza do zdobycia niż etat Prezydenta RP – drwi Redliński. Nawet zresztą nasz Prezydent marzy zapewne, by kierować Stanami…
I właśnie ta ironia, ogromne poczucie humoru, wyostrzone w krzywym zwierciadle satyry polskie kompleksy oraz biegnąca chyżo akcja sprawiają, że książka Redlińskiego nie tylko staje się w pewnej mierze uniwersalna, ale i czyta się ją znakomicie.
Sławomir Krempa
Jedna z najważniejszych polskich powieści ostatniego półwiecza Do zapadłej wsi przyjeżdża nauczycielka z miasta, by szerzyć `kaganek oświaty` i... wywołuje...