Wsteczny postęp, czyli emancypacja po amerykańsku - Henry James "Bostończycy"
Olive wszystkiego się bała, najbardziej jednak bała się strachu. (...) najbardziej w świecie lubowała się w sporach (Bóg jeden wie, za jakich powodów, skoro okupowała je bólem głowy tudzież dwudniowym pobytem w łóżku), istniała jednak możliwość, że Basil Ransom nie zechce się z nią spotykać, a nie ma nic gorszego niż obojętność ludzi o innych niż nasze poglądy. Ugody nie oczekiwał, wszak pochodzi z Missisipi! Gdyby mieli zawrzeć rozejm, nie byłoby sensu do niego pisać.
Żyjemy w świecie postępu, gonitwy, zmiany. Żyjemy w świecie egalitaryzmu i populizmu. Żyjemy tu i teraz. Ale czym nasza rzeczywistość różni się od tej XIX-wiecznej? Od świata, w którym wszystko jest błyskotliwe, jest epoką cudów? Od świata opisanego, bo przecież nie wykreowanego przez Henry'ego Jamesa w Bostończykach. Wyolbrzymionego, karykaturalnego, ale jednak realnego.
Jest druga połowa XIX wieku. Verena Tarrant pochodzi z pośledniej rodziny i ma niebywały dar przemowy. Basil Ransom pochodzi z rodziny zacnej, aczkolwiek zubożałej, jest prawnikiem i konserwatystą. Olive Chancellor ma wszystko - pochodzenie, pieniądze, możliwości, a wykorzystuje je jako materiał wybuchowy w krucjacie emancypacyjnej. Razem stworzą niebywałą, skomplikowaną historię, którą poznaje się z nieustającym zdumieniem, wybuchami śmiechu, ale czasem także zniecierpliwieniem. Walka między trójką głównych bohaterów toczy się o niebywałą stawkę - poglądy, przyszłość, a nawet życie. Nie ma "dobrych" i "złych", a racja i błąd nie istnieją. Nie jest przecież tajemnicą, że taki rodzaj walki zazwyczaj nie kończy się powodzeniem. Tylko co przegra każdy z bohaterów?
Bostończycy to powieść XIX-wieczna, ale boleśnie nowoczesna. Mocno męska (to nie zarzut!), ironizująca, zjadliwa, wytykająca wady społeczeństwa, błędne koło konwenansów i uprzedzeń oraz identyczne mechanizmy kierujące tak zwaną "postępowością". Nie da się odmówić racji stwierdzeniu z okładkowej recenzji, że książka Henry'ego Jamesa to powieść o postępie, który bywa zaskakująco wsteczny. "Sukces" nowoczesności nie zależy bowiem od szczerości przekonań i walki za sprawę, ale od mody, medialności poruszanych kwestii i umiejętności krasomówczych zaangażowanych osób. Gorzka prawda jest taka, że nawet (szczególnie!) ci, którzy walczą, są jak liście na wietrze i tańczą, jak im się zagra.
Powieść Hanry'ego Jamesa jest dziś uznawana za klasyczną, dla mnie jednak była olbrzymim zaskoczeniem. Męczyć może specyficzny, ale charakterystyczny sposób prowadzenia narracji. Wszechwiedzący narrator częściej opowiada dialogi niż je przytacza, co sprawia, że czasem powstaje nawet kilkustronowa ściana tekstu, nie podzielona nawet na akapity. Czasem też mierzi chronologiczna nierówność - autor na kilku stronach opowiada o jednej sytuacji, analizując każdy uśmiech i wszystkie spojrzenia, by w kolejnym akapicie pominąć cały miesiąc. Jednak pozostałe elementy konstrukcji fabuły zachwycają. Szczególnie godne uwagi są karykaturalne postaci bohaterów - barwnych, sugestywnie ukazanych i niezmiernie denerwujących, co paradoksalnie stanowi jedną z ważniejszych zalet Bostończyków. Autor z bezwzględną surowością obnaża przywary tytułowych postaci, czyni ich antypatycznymi, ale też bardzo ludzkimi. Postacią szczególnie plastyczną (także za sprawą tłumaczki, Magdaleny Moltzan-Małkowskiej) jest Olive:
Olive uświadomiła sobie to dotkliwie podczas wizyty w jego mieszkaniu: był tak wesoły,serdeczny i uważny, tak uprzejmy wobec panny Chancellor oraz z taką lekkością i wdziękiem pełnił honory gospodarza, że przez większość czasu siedziała jak zaklęta potrząsając sumieniem jak zepsutym zegarkiem, aby podsunęło jej lepszy powód antypatii.
Szczególnie prześmiewczo potraktował James "kwestię emancypacji". Młodzi ludzie, skupieni jedynie na przyszłości, wspólnie utkwili w niej wzrok, by wreszcie odkryć, że przeszłość postawiła na nich krzyżyk, a teraźniejszość usuwa im się spod nóg. Postanawiają więc walczyć o przyszłość na modne w swym czasie sposoby. Muszą więc przewietrzyć uprzedzenia i wyruszyć na plac boju. Problem jednak polega na tym, że wszyscy mądrzy ludzie łakną wielkich zmian, ale nie wszyscy rzecznicy zmian grzeszą rozumem. Błyskotliwe, prawda?
Sprawdzam ceny dla ciebie ...