Pierwsze kartkowanie nie wypada korzystnie. Na tle barwnych, zawierających mnóstwo tabelek, zdjęć i rysunków podręczników do nauki języków obcych ten wygląda… szaro. Dwieście pięćdziesiąt stron zapełniają niemal wyłącznie polskie i norweskie zdania. Pojawiające się co jakiś czas małe, czarno-białe obrazki nie zmieniają ogólnego wrażenia. Nuda.
Ale - zaraz, zaraz! Może nie warto się zniechęcać? Bo czy zadaniem podręczników jest dostarczanie rozrywki, czy raczej pomoc w skutecznej nauce? Jeśli za kryterium oceny przyjmiemy ten drugi cel, książka Blondynka na językach. Norweski zasługuje na piątkę z plusem.
Jak podkreśla sama autorka, Beata Pawlikowska, poszczególne tomy Blondynki na językach (a dotychczas ukazało się ich już kilkanaście) stanowią kurs rozmawiania w języku obcym. Zasady gramatyczne nie mają tu więc dużego znaczenia – nie trzeba wykuwać wzorów odmian rzeczowników, uczyć się na pamięć zastosowania poszczególnych czasów czy wykonywać mnóstwa ćwiczeń z użyciem zaimków. Wymagania wobec „kursantów” są znacznie skromniejsze: mają jedynie słuchać nagranych na płycie zwrotów (od pojedynczych wyrazów po zdania złożone) i powtarzać głośno tak długo, aż je zapamiętają. Proste, prawda? I to wystarczy, by niebawem zacząć mówić po norwesku!
Oczywiście nie nastąpi to z dnia na dzień. Choć ten podręcznik zdecydowanie różni się od innych, nie ma w nim magicznego zaklęcia, które sprawi, że w jednej chwili zostaniemy poliglotami. By to osiągnąć, trzeba wykazać się zaangażowaniem, wytrwałością i – przede wszystkim – systematycznością. Tyle, że spędzanie piętnastu minut dziennie z głosami Pawlikowskiej i norweskiego lektora to raczej niezbyt duży wysiłek. Zwłaszcza, że ma on zostać nagrodzony znajomością tak unikatowego języka.
Rzecz jasna nie będzie to znajomość całkowita. Ale chyba nikt nie oczekuje, że po kilku tygodniach nauki zrozumie norweską poezję czy dysputy naukowe… Wystarczy przejrzeć spis treści, by zauważyć, że kurs Pawlikowskiej ograniczony został do zwrotów najbardziej przydatnych w podróży. Zdania, składające się na poziom pierwszy (tylko on został podzielony na rozdziały, pozostałe cztery poziomy są znacznie krótsze i stanowią jedynie rozwinięcie podstawowego materiału), pogrupowano tematycznie. Pojawiają się więc zwroty przydatne na dworcu, w hotelu, na zakupach czy podczas wizyty u lekarza. Kolejne rozdziały umożliwią m.in. wyrażenie swoich uczuć po norwesku oraz rozmowę na najbardziej nieśmiertelne tematy: o pogodzie, sporcie i muzyce.
Można mieć odrobinę żalu do słynnej podróżniczki, że w podręczniku firmowanym jej nazwiskiem brakuje jakichkolwiek informacji o Norwegii, o zwyczajach jej mieszkańców, o historii, demografii czy atrakcjach turystycznych. Jednak zarzut ten łatwo odeprzeć: to nie jest książka o Norwegii, lecz kurs rozmawiania w języku obcym. I jeśli główne zadanie publikacji zostanie spełnione, z pewnością sami poznamy ten kraj i jego obywateli.
Na koniec warto zauważyć, że ten oryginalny sposób nauki proponowany przez Pawlikowską nie jest do końca taki nowatorski. Przecież tak właśnie uczą się mówić małe dzieci: poznając pojedyncze słowa, słuchając zbudowanych z nich zdań, próbując je powtarzać i intuicyjnie odkrywając zasady gramatyczne. A ponieważ efekty są na ogół rewelacyjne (biegła znajomość języka), chyba można założyć, że metoda ta sprawdzi się także w przypadku dorosłych.
Krótko mówiąc: wbrew pierwszemu wrażeniu, nauka z Blondynką wydaje się ciekawa. I naprawdę prosta! Pewnie dlatego w mojej głowie już rodzi się przewrotna myśl: gdy tylko skończę z norweskim, sięgnę po rosyjski.
A może włoski albo niemiecki?
Nowa seria książek przygodowych znanej podróżniczki i pisarki, Beaty Pawlikowskiej. Najbardziej niezwykłe zakątki świata, zaskakujące obserwacje...
Tym razem Beata Pawlikowska - podróżniczka, pisarka i autorka audycji "Świat według blondynki" w Radiu Zet - wyrusza do Afryki. Na dusznym lotnisku w Dar...