Zołza - cz. 4
Klara wzruszyła ramionami. – Cała mama, ciągle się spieszy – mruknęła pod nosem. - Prawdę mówiąc, obydwoje bezustannie się śpieszą. Jak tylko pamięcią sięgnąć, ciągle mają jakieś nasiadówki albo szkolenia. Czyżby nawzajem przyprawiali sobie rogi? Wszystko wskazuje, że tak – odpowiedziała na swoje pytanie. Otworzyła lodówkę, wyjęła kabanosa, zapach był kuszący. Zjadła go na poczekaniu i sięgnęła po następnego. Poszła do pokoju, przykucnęła przy stercie bałaganu. W jednej ręce trzymała kabanosa, drugą grzebała w porozrzucanych książkach. Tak naprawdę sama nie wiedziała czego szuka. Nagle przez przypadek, wpadła jej o oko szara dość duża koperta. Uśmiechnęła się z błyskiem w oczach. Wsunęła kopertę do turystycznej torby, której wcale nie miała ochoty rozpakować. Zastanowiła się chwilę. Po co czekać do rana, pojedzie jeszcze dzisiaj – tak postanowiła. Jednak najpierw powinna porozmawiać z wredną siostrą i wygarnąć jej wszystko, co o niej myśli. Tylko nie miała pojęcia, jak jej dopiec, żeby sprowadzić ją do poziomu. Ale nie musiała zbyt długo czekać, niemal w tej samej chwili pojawiła się Ewelina. Otworzyła szeroko drzwi i przez moment straciła mowę, jednak szybko ją odzyskała.
- Część ’’Zołza’’! Ty się modlisz, czy sprzątasz? – powiedziała z ironią.
Klara zerwała się z miejsca, stanęła przed siostrą i ścisnęła ją za nadgarstek
- Posłuchaj mendo, jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a dostaniesz w ryja – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Puść mnie, głupia Zoł…
Nie zdążyła dokończyć, kiedy otrzymała od Klary z otwartej dłoni w twarz.
Ewelina stanęła, jak wryta w ziemię. Z oczami pełnymi łez, nie mogąc wymówić słowa; trzymała się za policzek.
- Ojej! Tak mocno, zabolało? – spytała kpiąco Klara. - Więc posłuchaj mendo, wrócę nie prędzej, jak w niedzielę wieczorem, a ten pokój ma błyszczeć. Zrozumiałaś? Jeśli nie, to nie ręczę za siebie i wszystkich was poustawiam po kątach. Ciebie z dzidziusiem, twojego kochasia oraz mamę z tatą za to, że się rozwodzą. Chwyciła turystyczną torbę, pomachała dłonią i już miała wyjść, ale przypomniało jej się o kabanosach. Skierowała się do kuchni, wyjęła z lodówki wszystkie kabanosy i włożyła do torby. - To na podróż, gdybym zgłodniała – powiedziała sama do siebie i wyszła nie zamykając nawet drzwi.
Już nie biegła na przełaj, przez ziemniaczane pole. Wolnym krokiem, przez sam środek wsi, podążała z dumnie podniesionym czołem. Dotarła na stację, jak za pierwszym razem, równo z pociągiem. Stanęła przed konduktorką i powiedziała z wyszukaną grzecznością:
- Przepraszam, nie zdążyłam…
- Proszę wsiadać, za chwilę przyjdę pobrać opłatę za bilet – odwzajemniła uśmiech, wskazując, by weszła do wagonu.
Klara skinęła głową. Zajęła miejsce w przedziale i z uśmiechem satysfakcji, patrzyła przez okno. Gdy weszła konduktorka, żeby skasować pieniądze za przejazd – odezwała się do niej z czarującym uśmiechem:
- Przed dwoma miesiącami, udałam się w podróż, jednak nie bardzo wiedziałam dokąd. Wobec tego poprosiłam o bilet donikąd. Chociaż upłynęło trochę czasu, jeszcze mam przed oczami, zaskoczenie konduktowa. Dzisiaj jednak wiem, dokąd pojechać. Poproszę szkolny do Koszalina – rzekła podając stuzłotowy banknot. Po wyjściu konduktorki ulokowała się na dobre w przedziale. Spojrzała na śpiącego mężczyznę, wyglądał na zmęczonego. Pod naporem jej wzroku, otworzył oczy i uśmiechnął się do niej.
- Gdybym zaspał, proszę mnie obudzić przed Piłą – odezwał się ciepło.
Przytaknęła oczami, a potem wzrok przeniosła na otyłą kobietę, która objadała się pączkami. Skrzywiła się z obrzydzeniem, zawsze czuła wstręt do łakomstwa. Odgarnęła pasemko włosów, które opadało na oczy i wsunęła za ucho. Poprawiła się na siedzeniu, ze wzrokiem utkwionym w krajobraz uprawnych pól; poddała się dręczącym myślom, które niczym gorząca lawa, zalewały jej mózg.