Żadnych ciastek
Jeśli chcemy, aby skończyły się wojny religijne, trzeba zapomnieć o Jezusie i na gruncie ścisłego monoteizmu typu judaistyczno-islamskiego wrócić po prostu do Boga jako Stwórcy wszystkiego, więc także - zła. Bóg stworzył nie tylko piękny zachód słońca, ale i karaluchy i wszelkie robactwo. Jezus jest Człowiekiem, który podobał się kobietom, miał popędy seksualne, załatwiał czynności fizjologiczne, cierpiał na bezsenność, a w czasie kuszenia na pustyni przeżył deprywację sensoryczną i na tym tle - zwiewne omamy i halucynacje, modlił się nocami, w dzień ciężko zarabiał na chleb, rozbijał rodziny - mówiąc, że tylko on zasługuje na miłość.
Był popędliwy, a psychiatrzy XIX-wieczni, więc ludzie moralni i odważni uznali jego niektóre wypowiedzi jako paranoję prostą, zwyczajną. Podobnie jego kuzyn, Jan Chrzciciel mieszkał po lasach, żywił się szarańczą - ewidentna przewlekła schizofrenia, z tym, że wtedy pokryta religią i mesjanizmem, a także tęsknotami apokaliptycznymi na tle braku zdolności adaptacji do zwyczajnego, prostego życia codziennego.
Trzeba skończyć z podziałami religijnymi na gruncie dialogu międzyreligijnego, który jest ważniejszy od dialogu ekumenicznego i zbudować wspólną świątynię wielowyznaniową, gdzie razem przedstawiciele różnych tradycji religijnych, szczególnie - ściśle monoteistycznych, spotykać się mogliby na wielbieniu i dziękczynieniu Stwórcy za całe dzieło stworzenia, odkupienia w różnych religiach i uświęcenia w prawdzie, która zawsze wyzwala - choć może być smutna dla teorii o Trójcy Świętej, ale za to bliższa prawdzie rzeczywistej. Jako chrześcijanin zapoznałem się z własną tradycją, czytałem też w liceum książki pastorów, teraz usiłuję zrozumieć prawosławie, a także potem - wszelkie wyznania na świecie, które idą w dziesiątki. Idea jednej wspólnej religii globalnej to nie żadna herezja, tylko antidotum na spory, waśnie i kłótnie religijne, którym nie ma końca. Gdyby była jedność wszystkich wyznań, nawet dalekowschodnich oraz głęboki dialog z ludźmi bezwyznaniowymi - świat byłby o oczko lepszy, może nawet - o niebo lepszy. Tę pracę muszę wykonać sam, bo nikt nie wierzy w moje poszukiwania, czym się nie zrażam, bo tak czyniono z wszelkimi "heretykami".
Są to poglądy, które będą normą i oczywistością w kolejnych stuleciach III tysiąclecia, które zaczęło się od wojny religijnej, bo tym w istocie była tragedia WTC 9/11. Jeśli nie powstanie głęboka jedność wszystkich ludzi, którzy wierzą, że jest coś po śmierci, choć jest to osobliwe, dalej będą rzezie religijne, rozdrobnienie, spieranie się o nieistotne detale, w czym prym wiodą właśnie katolicy. Nie wierzą w Ciało Chrystusa, ale kłócą się, czy komunia na rękę, czy na stojąco, czy na leżąco, najlepiej krzyżem na posadzce - ale nie wierzą w głębi duszy w transsubstancjację. Czas skończyć z różnicowaniem i szukać jedności, podobieństw i zbudować nową tożsamość człowieka godnego miana III tysiąclecia i przestać zajmować się religijnymi pierdułami, które nie mają końca. Czas zjednoczyć wszystkie religie świata, a nawet zgodzić się z ateistami co do spraw doczesnych, "światowych", jak ochrona środowiska czy palące kwestie społeczne, zdjąć odium z teologii wyzwolenia oraz z drugiej strony zrozumieć też ludzi nieprzystosowanych do nowoczesnego świata w rodzaju Legionu Chrystusa czy Bractwa Piusa X, którzy robią coraz więcej zamieszania, a mają sporo za uszami, co powszechnie wiadomo, podobnie jak bydło robi Ordo Iuris czy różne bractwa dobrej śmierci i inne średniowieczne ruchy biczowników, i innych świrów, ale też zrozumieć, dlaczego się odłączyli i co ich w ogóle motywuje, jaki jest ich prawdziwy cel - puste niebo, pełne piekło. Idę własną drogą. Jestem nie do zatrzymania…