Żadnych ciastek
czekam na znak jak błysk w południe
lecz znak już został kiedyś
jak ślepemu na tacy
nieśmiało podany…
***
Wszystko już było - i nic nie będzie dalej. Wszystko się skończyło zanim się w ogóle zaczęło. Stracone prawie pół wieku w świecie gorszym niż piekło. I te myśli, że moje dawne ciało, należącego do mojego imiennika - jakiegoś "Rafała Sulikowskiego", który pochowany został w Murowanej Goślinie - to w istocie moje dawne ciało. I ta ulga, gdy o tym myślę. Być może żyłem kiedyś i źle żyłem, więc zesłany zostałem w 1976 do brzydkiego ciała za karę. Być może prawdziwe są słowa pewnej niewiasty, która mi powiedziała, że "może będziesz żył za 1000 lat", a ja pomyślałem - "w XXX wieku?" Jakaś ulga, gdy o tym myślę. Odkąd to piszę jestem kilkaset sekund bliżej śmierci. Nieuchronnej. Że wszyscy wreszcie dadzą mi spokój. Że nie będzie tam nikogo, kto mnie spotkał na Ziemi. Że byłem i jestem "dzieckiem indygo". Że specjalnie to piszę, aby was podkurwić. I gdy myślę o śmierci, znika depresja i lęk. To na nic, kochani. Kostucha nas wszystkich zabierze. Tylko, że śmierć śmierci niestety nierówna. I jak kto żył, tak umrze, a gdy przyjdzie mu wrócić na Ziemię, dostanie gorsze życie. Aż się oczyści. I wtedy bilans będzie znów na zero…
***
Jezus, którego sprzedaje nam od 1700 lat (przyjęcie chrześcijaństwa w IV w. n.e.) Kościół, w rzeczywistej historii nigdy nie istniał. Na pewno można powiedzieć tyle, że wśród wielu ówczesnych "nauczycieli życia" był ktoś taki, kto począł się w niejasnych okolicznościach, kto miał pogmatwane na tym tle relacje rodzinne, kto prawdopodobnie opuścił dom "ojca" i "opiekuna Józefa" po jakiejś sprzeczce i został wędrownym kaznodzieją. Jezus całe życie miał kompleks "Ojca", stąd uznał, że Bóg jest Ojcem wszystkich ludzi. Nie wymienił też ani razu określeń Boga ze ST: ani nie wspomniał o Jahwe, ani o Elohim ani o Adonai - to były najświętsze określenia Boga. Całą chrystologię trzeba wywalić do kosza i napisać ją od nowa. Jezus istniał i był może najwybitniejszym myślicielem starożytności, ale sam nie uważał się za Boga nie ze skromności, tylko naprawdę wiedział, że nie jest Bogiem. Został przez Stwórcę wybrany, aby powiedział ludziom, jak dojść do zbawienia duszy i ciała. Nie "zmartwychwstał samowładnie", jak uczą głupawe piosenki z dawnych wieków, tylko "Bóg wskrzesił go z martwych".
I być może po śmierci otrzymał nowe ciało, które niesłusznie i bałamutnie nazywa się "uwielbionym", bo ma dodatkowe funkcje duchowe, jak przenikanie przez materię, lewitacja i tym podobne. Jest możliwe więc, że Jezus miał ziemskiego ojca, tyle, że nie był nim prawdopodobnie Józef. Katolicka obsesja na punkcie "sterylności seksualnej" uczyniła z niego starego, aby nie miał popędów. Jezus na pewno mógł być pierworodnym, zwiastowanie mogło być zmyślone, aby Maryja nie została ukamienowana, małżeństwa wtedy były aranżowane, i jeśli Matka powiedziała pierworodnemu, że "został poczęty przez samego Boga", to z jednej strony było nieprawdopodobnym ciężarem dla dorastającego nastolatka, a z drugiej - przyczyną okresowych megalomanii, które w miarę jak dochodziło do kulminacji konfliktu z własną odziedziczoną religią potęgowały się, a urojenia - rozbudowywały.
Bardzo wielu, jeśli nie wszyscy przywódcy religijni cierpiało na zaburzenia psychiczne, np. Franciszek z Asyżu był w istocie schizofrenikiem, podobnie jak brat Albert, Faustyna cierpiała prawdopodobnie na psychozę schizoafektywną, a nie jak pisał Starnawski w swej opinii na psychozę dwubiegunową, podobnie było z wielkimi filozofami, odkrywcami i wynalazcami. Luter cierpiał na ostry zespół obsesyjno-anankastyczny i przykłady można by mnożyć.