Wojna starców
wała hałda ciał. Wysoka na cztery metry,
złożona z równych rzędów dwukolorowo umundurowanych zwłok. Gdy
przyglądał im się zwężonymi oczami, gdzieś w jego wnętrzu zaczęła narastać
niechęć do śmierci. Nie tej na wojnie, nie tylko do niej. Nienawiść do śmierci
i cierpienia w ogóle, do tego, co spotkało Sierpa czy Rem. Zacisnął pięści…
i w tym samym momencie usłyszał ochrypły, starczy głos:
– Ręce do góry!
Mii obejrzał się z zaskoczeniem. Nie znał takiego odzewu. Zza załomu
muru wyszedł, trzymając przed sobą wyciągniętą strzelbę, bardzo zgarbiony
mężczyzna. Ręce trzęsły mu się do tego stopnia, że z trudem utrzymywał
w nich broń. Mii opuścił nieco ramiona, ale na groźny ruch strzelbą podniósł je
z powrotem.
– Jestem tylko podróżnikiem – powiedział.
– Kolejny dureń. – Żołnierz zareagował w sposób dość nieoczekiwany:
wsadziwszy broń pod ramię, zaczął przeszukiwać dźwiganą na ramieniu
torbę. Tak przy tym manewrował, że w pewnym momencie strzelba wypaliła,
omal nie trafiając Mii w nogę. Odsunął się lekko, jednak groźne chrząknięcie
staruszka przywołało go do porządku.
– O, jest – rzekł w końcu żołnierz, wyciągając z torby rodzaj niewypełnionego
formularza. – Licencja szpiegowska.
– Ależ, ja jestem tylko podróżnikiem…
– Każdy szpieg tak mówi. – Staruszek groźnie zmarszczył brwi. – Nazwisko?
– Mii.
– Imię?
– Imię…? Um, Sierp.
– Podkreślić: nieprawdziwe. – Staruszek starannie nabazgrolił coś na
formularzu. – Będzie pan tego używać zamiast karty obywatelskiej, żeby od
razu było wiadomo, co z pana za ziółko. – Podał Mii kartkę. – A teraz
odprowadzę pana do granicy, żeby mi czego po drodze nie zmalował.
Coraz bardziej zdumiony Mii ruszył za przygarbionym żołnierzem
„tamtej” – nie, teraz już „tej” – strony.
W ten sposób, zaskakująco szybko i łatwo, znów znalazł się pośród
złotych pól i zielonych lasów, nie różniących się w jakiś szczególny sposób od
tych, które widział wcześniej. Zupełnie jakby wędrówka przez dawną stolicę
stanowiła wycieczkę do jakiejś innej rzeczywistości.
Zatrzymał się i przysiadając na przydrożnym kamieniu, zaczął się
zastanawiać co teraz. Nie miał już przed sobą żadnego konkretnego celu,
nawet kurierskiego. Podejrzewał też, że jeśli znowu zacznie pytać się o Krimstalian,
mieszkańcy tego kraju wyślą go z powrotem na tamtą stronę rzeki. Nie
pozostawało mu nic innego, jak szukać wioski z unoszącą się w powietrzu
kamienną głową… i liczyć na to, że jej nie znajdzie, bo to oznaczałoby
niepowodzenie całej tej jego wyprawy. Stwierdziwszy ten paradoks, podniósł
się i ruszył w dalszą drogę – to znaczy: przed siebie.
Kilka godzin, kilkanaście minut i kilkadziesiąt sekund później do uszu
Mii niespodziewanie dobiegł okrzyk:
– Hej, ty tam, młody człowieku!
Rozejrzał się dookoła ze zdziwieniem, ale ponieważ poza nim nie było na
drodze nikogo kwalifikującego się do powyższego opisu, była za to niska,
krzepka staruszka z dużą ilością bagażu, w naturalny więc sposób to na nią
skierował pytające spojrzenie.
– Podejdź tu – zakomenderowała, ponieważ jednak Mii nie poddawał się
łatwo rozkazom, zwłaszcza od obcych, to sama pokwapiła się do niego,
zostawiając za sobą swoje pakunki. – Nie chcemy spełnić patriotycznego
obowiązku, co?
Mii zawahał się – w końcu jednym z jego założeń było postępowanie
zgodne z regułami miejsca, w którym się znalazł.
– Jankio jak poszedł tak nie wraca, a t