Wojna starców
u zmierzch się zbliża jak kawaler
do pięknej panny… – mówiła dalej staruszka. – Więc już mi nie stój tak jak na
defiladzie, bierz tobołki i do gospody – dokończyła już nieco innym tonem.
Zaprowadziła go z powrotem do swoich bagaży, a potem – już objuczonego –
do znajdującego się jakieś dwieście metrów dalej niewielkiego budyneczku.
– A Jankio? – zapytał się Mii gdzieś tak w połowie drogi, zastanawiając
się, czy jest to człowiek czy też jakiś rodzaj zwierzęcia… może pies?
– Znajdzie nas, znajdzie. A gdyby miał nie znaleźć, to chyba wolałby, bym
ja go nie znalazła… – stwierdziła surowo. – Kiedy sam będziesz iść na front,
młody człowieku, zrozumiesz, jak to jest użerać się z takimi nierozgarniętymi
wnukami…
– To babcia zmierza na front? – zdziwił się Mii. Nie spodziewał się, że
kobiety również służyły w armii.
– Nie waż mi się więcej użyć tego słowa! – Aż przystanęła z oburzenia. –
Żadna babcia, tylko szeregowiec Bressa!
Zasalutowała w sposób niemal prawidłowy, co nie zostało niestety
docenione przez niezbyt kompetentnego w sprawach wojskowości Mii. Dla
bezpieczeństwa wolał się już więcej nie odzywać, jednak sprężyna została
nakręcona i machina poszła w ruch. Usłyszał długą opowieść o świętym gaju,
zniszczonym przez barbarzyńców ze wschodu, którzy wykarczowali go i urządzili
sobie na jego miejscu własną plugawą stolicę. Po niej nastąpiła
pogadanka o obowiązkach obywatela i żołnierza, zakończona słowami:
– Część należności wobec kraju już odrobiłam, rodząc sześcioro
przyszłych wojaków. A teraz nareszcie przyszedł czas na dopełnienie
pozostałej części…
Rozochocona własnymi słowami, wykonała kilka najzupełniej już
prawidłowych przysiadów, pompek i skłonów, aż wreszcie przy ostatnim
z tych ostatnich nieoczekiwanie zatrzymała się w pół ruchu.
– Oj – szepnęła zbolałym głosem. Zebrała się na siłach i zawołała Jankio,
po czym zwróciła się do Mii: – A ty, młody człowieku, byłbyś tak dobry i podprowadził
mnie do tamtej ławy?
Na szczęście byli już blisko gospody.
Wkrótce przybiegł Jankio – całkiem szybko jak na tak długą nieobecność.
Był to niewysoki chłopak, może piętnastoletni, o rozwianej burej szopie na
głowie i bardzo licznych piegach, rozsianych w centralnych rejonach twarzy.
– Co też babcia… – zwrócił się do wciąż silnie przygarbionej staruszki. –
Znowu babci dysk wypadł? Mówiłem, żeby się nie schylać…
– A jak ja się niby mam nie schylać – burknęła, poddając mu plecy do
rozmasowania. – Też mi, nieschylający się żołnierz… wymyślił sobie,
mądrala…
– Oj, babciu, babciu… gdybyś ciało miała tak sprawne jak język, nie
potrzebowalibyśmy armii…
– Ha, ha, ha. A gdybyś ty był takim patriotą, jak się mądrzysz, nie
martwiłabym się o losy tego kraju…
– No ale co babcia zrobi, kiedy babci na froncie dysk wypadnie?
– Nie powiesz mi, że żaden doktor nie dożył sześćdziesiątki…
Rozmowa toczyła się jeszcze długo, wciąż w tym samym tonie, jednak
Mii już jej nie słuchał. Jakoś to wszystko smutne mu się wydało… smutne i niesmutne
jednocześnie. Cicho odstawił bagaże i skierował się z powrotem
w swoją stronę – na zachód.
Ludzie z „tej” strony różnili się trochę od tych z „tamtej”. Nie byli tak
życzliwi, choć mogło być to spowodowane faktem, że Mii nawet jeśli nie
pochodził z wrogiego kraju, to jednak z niego przywędrował. Nie byli też zbyt
ufni: we wszelkich zajazdach trzeba był