Wojna starców
ię do Mii.
– Przykro mi, ja już raczej tutaj nie wrócę, więc…
– Nieważne. Ja i tak raczej nie dożyję dnia, kiedy będę mógł ją odzyskać.
Po prostu nie chcę, by rozkładali ją na części w tej ich fabryce. Weź, a nuż ci się
przyda… nigdy nie wiadomo, co taka jedna mała strzelba może zmienić. Może
nawet losy świata. – Zaśmiał się chrapliwie, z zadowoleniem gładząc po
długiej siwej brodzie.
– Skoro tak, to mogę ją wziąć. Tylko jak ja przejdę przez granicę…?
– Do nich? Nic prostszego. Takich młodych nie biorą nawet na cel, więc
możesz iść śmiało choćby i teraz. Choć rzeczywiście ostatnio jakby się ślepawi
robili…
– No i ze strzelbą mnie nie przepuszczą…
– Toć i racja… – Starzec zasępił się nieco, po czym nieoczekiwanie
wyprostował się, jakby nagle przyszedł mu do głowy jakiś wyjątkowo dobry
pomysł (jak na przebłysk geniuszu, starzec wciąż był zbyt mocno przygarbiony).
– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Złapiemy dwie sroki za
ogon, wystrychniemy ich na dudków i będą się mogli się tarzać w popiele –
stwierdził, wprawiając Mii w lekką konsternację. Sierp nie uczył go przysłów.
– Ten twój koc jest biały, nieprawdaż?
Starzec mógł mówić całkiem niezrozumiale, jednak zdawał się wiedzieć,
co robi. Szybko rozmontował strzelbę, kolbę dzieląc na kilka niewielkich
fragmentów, które stosunkowo łatwo było ukryć w ubraniu, a lufę owinął
końcówką koca i zaszył wąską taśmą, tworząc całkiem przyzwoitą białą flagę.
Uśmiechnął się z satysfakcją.
– W ten sposób cię nie zastrzelą – rzekł z pewnością siebie. Całkowitą,
lecz niestety nie zaraźliwą. Z niejakim żalem spoglądał na koc pokrywający
lufę. – Cóż, czas się pożegnać z jedyną przyjaciółką… bywaj zdrowa. – Poklepał
ją po raz ostatni, po czym podał Mii gruby zawój materiału.
– Nie będę już dłużej zatrzymywał. Do głównego mostu trzeba iść prosto,
a potem na pierwszej przecznicy w lewo. Od placu lepiej trzymaj flagę
w górze. A ja sobie tutaj jeszcze posiedzę i poczekam…
Mii podniósł się i przed odejściem w swoją stronę zapytał jeszcze, na
kogo starzec czeka. Wyglądał, jakby bardzo chciał być o to zapytany.
– Na moje dziatki – odrzekł, uśmiechając się z mściwą satysfakcją. – Nie
mogę się doczekać, aż zobaczę ich miny, jak tu przybędą… już niedługo. Oj, nie
trza było ojca wysyłać w drogę jeszcze przed urodzinami… liczyły, że nie
dożyję dziewięćdziesiątki, no to się przeliczyły…
Odchodząc, Mii wciąż czuł na sobie spojrzenie owego dość niesamowitego
staruszka, który przeżył trzydzieści lat na froncie tylko po to, by
zemścić się na swych potomkach. Zresztą, może spoglądał on nie tyle na niego
samego, ile na dźwigany przezeń koc…
Mii nie spotkał już żadnego żołnierza z armii „tej strony”. Prawdopodobnie
stacjonowali dalej na północ i tylko ten jeden, wyglądający dziatwy
starzec, pełnił wartę. A może byli i inni strażnicy, których nie dostrzegł,
a którzy pozwolili mu tak po prostu przejść? Tego się już nigdy nie
dowiedział.
Zgodnie ze wskazówkami skręcił w lewo na pierwszej większej
przecznicy, podążając już wprost na zachód. W drodze mijał coraz piękniejsze,
zbytkowne niegdyś budynki, zniszczone przez czas, a zwłaszcza przedłużający
się konflikt. Nie zatrzymywały go jednak wystawne fontanny i odłamki
wspaniałych rzeźb czy portyków, cuda cieszące oczy dawnych mieszkańców
stolicy. Zatrzymał się dopiero, gdy dotarł do głównego placu.
Na samym jego środku spoczy