Wieczerza o północy cz-2

Autor: annakowalczak
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Kiedy się ocknęła, leżała na tylnim siedzeniu: już nie czuła strachu. Naokoło było cicho i jakby trochę jaśniej. W pierwszej chwili myślała, że świta. Rozejrzała się po wnętrzu samochodu, nic szczególnego nie wpadło jej w oko. Jednak, kiedy uniosła głowę, ujrzała przez tylnią zaparowaną szybę mrugającą gwiazdkę. Przypomniał jej się dom rodzinny, kiedy wspólnie z rodzeństwem wyglądali pierwszej na niebie gwiazdy. Potem siadali do kolacji, był gwiazdor z prezentami i wspólne odśpiewanie kolęd. Jej córka nie zna tego, nie wierzy w gwiazdora, a kolędy zastępuje płyta, którą Filip włącza jeszcze przed wieczerzą. Na samą myśl o domu, westchnęła ciężko i otarła łzę, która na siłę wdzierała się pod powiekę. Podniosła się ociężale, wyprostowała ścierpnięte nogi, a potem opuściła je na ziemię. Wstrząsną nią przenikliwy, zimny dreszcz. Wsunęła zmarznięte dłonie w rękawy kurtki i znowuż zerknęła przez zaparowaną szybę. Obłok gęstej mgły, który ją tak niedawno otaczał, gdzieś się rozpłynął, a ziemia usłana była białym puchem. Zamaszyście przetarła szybę, jednak trudno było cokolwiek zobaczyć, dookoła był śnieg. Wolno otworzyła drzwi, poczuła delikatny podmuch wiatru, jakby muśnięcie ciepłych warg. Wyszła jedną nogą z samochodu, potem drugą. Gdy już stanęła twardo na nogach, spojrzała w niebo, było usłane gwiazdami, a jasny księżyc srebrzył swym blaskiem; otuloną śniegiem ziemię. Już nie czuła strachu, zbudziła się w niej ciekawość.  Przymknęła drzwi samochodu i zablokowała, żeby się nie zatrzasnęły. Spojrzała w lusterko i wytrzeszczyła oczy z niedowierzaniem. Po chwili przetarła je palcami i wytrzeszczyła jeszcze bardziej. Teraz się nie myliła, wyraźnie zobaczyła maleńkie migocące światełko. Może to ognik na bagnie? – pomyślała z niepokojem. Zrobiła obrót na pięcie i w świetle jasnego księżyca – ujrzała ogromny dom. Inaczej mówiąc, opuszczone zamczysko, które można zobaczyć tylko w horrorach. Ta olbrzymia budowla zbudowana była, prawdopodobnie z czerwonej cegły. Ale niewykluczone, że z diabelskiego kamienia, który budził strach. Zamczysko miało dwa piętra oraz niezliczoną ilość okien, w których przeglądały się gałęzie starych drzew. Cztery okna były słabo oświetlone, jakby oświetlał je płomyk świec, który pod porywem wiatru chwilami przygasał. Walentyna zdawała sobie sprawę, że powinna zapukać do drzwi, bo tak nakazuje grzeczność i obowiązek dobrego wychowania. Ale co powiedzieć? Czy właściciele tego ponurego zamczyska, uwierzą, że znalazła się w tym miejscu wbrew swojej woli? A może to przerażające miejsce nie ma właściciela, tylko jest siedliskiem nietoperzy i złodziei? Jednak obojętnie, co by się tutaj mieściło, musi sprawdzić, bo inaczej do rana umrze z niepokoju. Rozejrzała się na boki, bezszelestnie spadały z nieba maleńkie płatki śniegu, które srebrzyły się na dachu jej samochodu. To był piękny widok, a jednak poczuła się nieswojo. Była pewna, że jakaś nadprzyrodzona siła, zepchnęła jej samochód w to ustronne miejsce. A może aniołowie czuwali nad jej bezpieczeństwem, żeby nie wpadła w łapy zboczeńców? Miała jeden mętlik w głowie, a nieposłuszne myśli wierciły jej mózg aż do bólu. Zamknęła cichutko drzwi samochodu i skierowała się do dużych dębowych wrót. Delikatnie zaczęła wodzić dłonią, szukając dzwonka. Jednak poza chropowatą powierzchnią, na nic podobnego do dzwonka nie natrafiła. Spojrzała w niebo. Przybyło gwiazd, a księżyc stał się jakby jaśniejszy i nieco większy. A może to tylko takie złudzenie? – pomyślała i znowu zaczęła wodzić dłonią po dębowych wrotach. W zamczysku panowała cisza. Nie dochodziły gwary rozmów, stukanie naczyń ani śpiewanie kolęd. Nagle jej zmarznięta dłoń, natrafiła na jakiś zwisający przedmiot; przypuszczalnie była to kołatka, która stała nieruchomo w miejscu, jakby była zardzewiała od wilgoci. Uniosła dłoń zwiniętą w pięść, aby głośno zastukać, ale ktoś ją uprzedził. Otworzył na oścież ciężkie wrota, a smuga jasnego światła oślepiła jej wzrok. Gdy oczy przyzwyczaiły się do jasności, ujrzała przed sobą wysokiego mężczyznę. Mógł być w wieku czterdziestu lat, może trochę młodszy. Ale z pewnością starszy od Filipa. Miał na sobie śnieżnobiałą koszulę, pod szyję narzuconą białą tkaninę, która zastępowała długi szal i zwisała na czarnym nie najnowszym kroju garniturze. W ręku trzymał kilkuramienny świecznik z dopalającymi się świecami. Patrzył na nią, surowo marszcząc czoło. A jego zdziwiony wzrok wskazywał, że nie jej oczekiwał przy wigilijnym stole. Walentynę onieśmielił jego kamienny wyraz twarzy, że nie potrafiła z siebie wydukać ani jednego słowa. Spojrzała ze strachem w jego oczy, były bez wyrazu; po prostu jak u truposza.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
annakowalczak
Użytkownik - annakowalczak

O sobie samym: Napisz kilka słów o sobie
Ostatnio widziany: 2018-12-26 19:20:59