Wieczerza o północy cz-2

Autor: annakowalczak
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

- Skoro przypadek sprawił, że znalazłaś się w tym od dawna zapomnianym miejscu; zapraszam do zajęcia pustego miejsca przy wigilijnym stole. Gdyż jak stary zwyczaj nakazuje, co roku czeka na zbłąkanego gościa. Ujął jej dłoń i poprowadził po szerokich schodach na piętro. Jego czarne lakierki skrzypiały przy każdym postawionym przez niego kroku, gorzej od tych starych schodów, po których się wspinali. Walentyna z przerażenia serce czuła gdzieś pod łopatką, a dech zapierał dopływ do płuc powietrza. Zygfryd wprowadził ją do salonu, który był metrażem większy od jej trzypokojowego mieszkania. W pomieszczeniu nie było mebli, stał tylko długi stół, obstawiony rzeźbionymi krzesłami. W jednym z narożników stał nieduży okrągły stolik z rozrzuconymi szachami, jakby ktoś przed chwilą przerwał grę, przy nim również stały dwa rzeźbione krzesła. Na wysokich postumentach stały wazony przepełnione herbacianymi różami, ściany zdobiły zawieszone w złoconych ramach obrazy, a w kominku tlił się ogień. Podprowadził ja do nakrytego stołu. Dał gest dłonią by zajęła miejsce, zaś sam skierował się w drugi koniec i zajął miejsce naprzeciwko niej. – Identycznie, jak na historycznych filmach – pomyślała Walentyna. Spojrzała na kamienną twarz Zygfryda i znowuż ogarnął ją strach, tym bardziej, że świece się wypalały i zaczęły na dobre przygasać. Zygfryd chyba odgadł jej myśli. Leniwie podniósł się z miejsca i zniknął w pomieszczeniu obok, które zdawało się jeszcze bardziej ponure gdyż nie dochodził z niego najmniejszy szelest ani małe pasemko światła. – Może w tym zamczysku zamieszkują duchy? – zaświtała nowa myśl. Jednak nie za długo myślała, bo akurat wszedł milczący Zygfryd. Nie patrząc na nią, postawił jeden świecznik przed nią, a drugi bliżej siebie. Walentyna skinęła w podziękowaniu głową, chyba nawet nie zauważył. Zajął dawne miejsce przy stole i zaczął wodzić wzrokiem po półmiskach z potrawami. Walentyna też obiegła wzrokiem nakryty stół. Potrawy niczym nie różniły się od jej potraw. Była kapusta z grzybami, smażona w całości ryba, barszcz czerwony z uszkami, pierogi z kapustą i wiele innych nieznanych jej potraw. Chociaż były podane w prawdziwej porcelanie i wyglądały zachęcająco, jednak nie miały intensywnego zapachu. Uniosła głowę i spojrzała na Zygfryda; nakładał akurat coś na talerz. Uśmiechnęła się do niego i zatrzepotała powiekami, a może to był tylko trik nerwowy? Też się do niej uśmiechnął.

- Smacznego ci życzę, Walentyno Walentynko – powiedział całkiem poważnie.

- Smacznego Zygfrydzie – powiedziała, bo tak wypadało.

- Zazwyczaj nie rozmawiam, przy tak uroczystej wieczerzy. Jednak ty, Walentyno Walentynko - stanowisz wyjątek. Nie potrafię się oprzeć by na ciebie nie patrzeć, gdyż wzbudzasz we mnie ciekawość. Nie potrafię także zrozumieć, co za licho przygnało ciebie w to ustronne miejsce? Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale on mówił dalej: - Wiem, popsuł się twój automobil i ukryłaś się w mgle – pokiwał głową. – Nie przeczę, że twój automobil nie jest okazały, ja jednak wolę swojego czarnego rumaka, który na pewno się nie popsuje; najwyżej zgubi podkowę.

Zamilkł nagle, zabrał się do jedzenia, a jego twarz znowu przybrała surowy wyraz. Jadł i jadł, a Walentyna się dziwiła, ile można jeść. Właściwie, ona niemniej jadła od niego, a nadal była głodna. Zabrała półmisek z potrawą i nałożyła mało, co na dnie talerza. Potrawa wyglądała apetycznie i pachniała smażoną cebulką. Ale kiedy spróbowała spory kęs, oczy wyszły jej na wierzch z przerażenia. Jadło było tak bardzo ostre, jakby gotował je sam diabeł z piekła rodem, a zamiast przypraw dosypał siarki. Zaczęła się dusić i na wszystkie strony machać rękoma, jednak na Zygfrydzie nie zrobiło to wrażenia. Tak był zajęty jedzeniem, że nie potrafił oderwać oczu od talerza. Walentyna dostrzegła, leżący w pobliżu mosiężny dzwonek. Bez wahania chwyciła dłonią i zaczęła energicznie nim potrząsać. Zygfryd uniósł głowę znad talerza, zmarszczył gniewnie czoło i obrzucił Walentynę piorunującym spojrzeniem. Walentyna nie przestawała poruszać dzwonkiem, pokazując na krtań; syczała jak gąsior. Zbliżył się do niej, wyjął z dłoni dzwonek, pogroził palcem i oschle się odezwał:

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
annakowalczak
Użytkownik - annakowalczak

O sobie samym: Napisz kilka słów o sobie
Ostatnio widziany: 2018-12-26 19:20:59