Widok Miasta [Fragment 1]
Wszedłem do środka, zamknąłem drzwi i skierowałem się w stronę szynkwasu (był na wprost wejścia).
Oberżysta powitał mnie uśmiechem. Trudno było ten uśmiech określić. Nie wyrażał nic i zarazem wszystko: kłamstwo obok prawdy, radość obok smutku, szczerość obok obłudy. Jedno wiem na pewno: właściciel tego uśmiechu był niski, by nie powiedzieć: był karłem.
- Macie wolny pokój? – Zapytałem.
- Tak, mamy jeden – odrzekł. – I tylko jeden jest. Miasto nie jest zbyt często odwiedzane – dorzucił.
- Wezmę go – zgodziłem się.
Zamówiłem jeszcze kolację; o kontuar brzęknęło kilka monet.
Odwróciłem się, szukając wzrokiem wolnego miejsca. Mężczyźni wrócili do przerwanych rozmów i zajęć; nie zwracali już na mnie uwagi lub tylko udawali, że tego nie robią. Usiadłem przy jednym ze stołów w rogu, skąd miałem dobry widok na całe wnętrze Gospody. Wcześniej rzuciłem z ulgą pod stół swój tobołek i zdjąłem gruby płaszcz.
Chleb i wino dodały mi sił.
Jedząc, rozejrzałem się ponownie.
Tak zaczęła się ta historia – historia poszukiwań i straconych nadziei. Opowieść utkana z faktów i złudzeń. Dziś wiem jedno: gdybym miał wszystko zacząć od początku nie zawahałbym się nawet przez chwilę.
To właśnie tamtego wieczora zobaczyłem ją po raz pierwszy. Pamiętam - wtedy… potem… tak szybko… dziś – jej smutne oczy. Jej długie, czarne włosy (tak cudownie czarne) mieniły się niebieskim odcieniem ( przynajmniej takie wydawały się w tym świetle) Ile mogła mieć lat? Osiemnaście? dziewiętnaście? (czyli jakiś rok, dwa mniej ode mnie). Była piękna. Spojrzała na mnie tylko raz, i to tylko jedno spojrzenie pozostało we mnie na zawsze; to za nim goniłem, chciałem poznać. Wystarczyło. Dziewczyna tak jak nagle się pojawiła, tak samo niespodziewanie zniknęła.
Tymczasem goście powoli opuszczali, w pojedynkę lub grupami, Gospodę. W końcu pozostaliśmy tylko we trzech: ja, Oberżysta i pochylony starzec w pozie znamionującej ciężar życia i doświadczenia przez los. Stary człowiek siedział naprzeciwko mnie ze szklanką wina w wychudłej dłoni, wpatrując się martwym wzrokiem przed siebie. Ogień w kominku ponownie rozbłysł efektownym płomieniem, kiedy właściciel dorzucił drwa. Ile minęło czasu? Straciłem jego poczucie. Przyjemne ciepło wypitego wina i ciepło kominka rozgrzewały; byłem zmęczony i senny.
Z tego stanu umysłowego i fizycznego odrętwienia wyrwał mnie głos Oberżysty:
- Zamykamy!
Starzec zniknął jak cień.
- Chodźmy, przybyszu! – Wskazał ręką – Pokażę ci twój pokój.