Widok Miasta [Fragment 1]
Robert Mikłosz
Widok Miasta
Joannie,
której nigdy nie poznałem
I
Spotkania
Mrok wczesnojesiennej nocy rozświetlał księżyc w pełni. Tysiące nagich gór tworzyło razem jeden twór, który rozciągał się aż po horyzont. Rozglądając się wokoło, mogłem zobaczyć tylko ten jednolity, skalisty krajobraz; mijałem go zresztą od wielu już dni.
Kiedy zboczyłem z utartego szlaku, wspinając się później skrajem urwiska, dostrzegłem położone w dolinie Miasto – tonęło we mgle.
Widok Miasta był urzekający i zawierał w sobie jakiś pierwiastek mistycznej tajemniczości, jednocześnie budził mój niepokój, a nawet bliżej nieokreślony strach. Mlecznobiała mgła iskrzyła setkami świateł niczym rozgwieżdżone niebo. Na stoku wzgórza, tam gdzie biały welon już nie sięgał, stała samotnie – wtedy w ciemności - drewniana chata. Powyżej niej rozłożył się, bezkresny w czerni, las.
Mgła powoli opadała, odkrywając coraz więcej szczegółów. Zauważyłem, że Miasto nie miało wyraźnego planu zabudowy. Kręte, wąskie uliczki przecinały się wzajemnie pod różnymi kątami, tworząc coś na kształt labiryntu. Jego centrum stanowił rynek ze znajdującymi się na nim kościołem (z wieżą majestatycznie wznoszącą się nad pozostałymi budynkami ) i ratuszem. Lecz największy podziw wzbudziła we mnie gra niezliczonej liczby świateł – świateł płynących z okien domostw i ulicznych latarni, które unosiły się wspólnym jakby płomieniem ku górze.
Miasto było ogromne, a dolina rozległa - porażały rozmiarami. „Można się tu zagubić” – przyszło mi na myśl.