Widok Miasta [Fragment 1]
Lecz trafiłem tam (tu?) i świat stał się jeszcze mniej zrozumiały.
Podróżowałem samotnie już od dwóch lat. Poznałem wiele miejsc, wielu ludzi, rzeczy, których wcześniej nie znałem…
Wtem… nagle pojawiła się myśl – myśl, która zaważyła na dalszym moim życiu: „Odnalazłem swoje miejsce, tu chcę żyć”.
Potem, długo w nocy, nie mogłem zasnąć. Raz rozpoczęty tok myśli, marzeń nie dawał mi spokoju. Nad ranem sen zmieszał się z jawą; w końcu usnąłem.
***
Zbudziwszy się, w pierwszej chwilii, pomiędzy snem, a budzącą się powoli świadomością, nie wiedziałem gdzie jestem. Krótki moment rozeznania: „Jestem w Mieście”. Był piękny poranek. Promienie słoneczne wdzierały się przez okno, rozpraszając w świetle dnia wspomnienie Dziewczyny; musiałem zobaczyć ją jeszcze raz.
Wstałem pośpiesznie, umyłem się, ubrałem i zbiegłem schodami na dół, przeskakując po dwa, trzy stopnie naraz. Minąłem bez słowa samotnie pracującego przy kontuarze Oberżystę i wybiegłem z Gospody, słysząc jakby z oddali jego głos: „Dokąd tak biegniesz, młodzieńcze? ” Ulice Miasta świeciły jeszcze pustkami o tak wczesnej porze. Słońce grzało, wiatr rozwiewał jesienne liście, rzucając je tam, gdzie mu się podobało: o szyby okien i witryny sklepów, pojawiające się sporadycznie ludzkie twarze i wygasłe po nocy uliczne latarnie, unosił je ku górze, to znów rzucał o bruk. Na dachach i gzymsach domów usadowiły się kruki i wrony. W bramie mały piesek przyjaźnie merdał ogonem.
W miarę jak posuwałem się w stronę (pchany niewytłumaczalnym instynktem) rynku, ulice powoli zapełniał tłum ludzi: jedni spieszyli do swych kramów, warsztatów lub innych miejsc pracy, drudzy - zdawało się – kręcą się bez wyraźnego celu. Kierując się widoczną z daleka wieżą kościoła, dotarłem do centrum Miasta.
Rynek otoczono z trzech stron kamienicami w większości ze sklepami lub warsztatami na dole, a mieszkaniami na górze, zaś od strony północnej dostępu do niego broniły lśniące w słońcu dwa symbole Miasta – kościół i ratusz. Na targowisku – jak się zorientowałem - skupiało się całe życie gospodarcze, kulturalne, społeczne i polityczne a także towarzyskie Miasta. Tam pobudowano najważniejsze gmachy publiczne, z których najdoskonalszy był kościół, którego wieże miałem już okazję podziwiać wczoraj ze szczytu wzgórza i dzisiaj w drodze na plac targowy. Tam handlowano, zbierano się i organizowano wszystkie uroczystości i święta ważne dla mieszkańców Miasta. Sprzedający wystawiali swoje towary przed sklepami, wprost na ulicy, tak by zapewne można było je dokładniej obejrzeć i zachęcić w ten sposób do kupna. Sprzedawcy szynek, podrobów, polędwic i kiełbas – rzeźnicy zachwalali kawały okrwawionych mięs, ubitych poprzedniego wieczora zwierząt, a równocześnie uważnie śledzili szybujące nad ich głowami drapieżne ptaki, gotowe, w chwili nieuwagi handlarza porwać coś dla swych żarłocznych żołądków. Rzemieślnicy: tkacze, zegarmistrzowie, złotnicy, golarze i inni mistrzowie zawodu pracowali przy szeroko uchylonych oknach. Na rynku wrzał ruch. Zaczynał się normalny, codzienny trud.