Widok Miasta [Fragment 1]
- Niczego – podziękowałem, odchodząc powoli.
- Mam wszystko! I to w najlepszym gatunku! – Krzyczała.
- Ale nie to czego ja potrzebuję – odpowiedziałem w myślach i przyśpieszyłem kroku.
Widząc, że niczego mi nie sprzeda, zajęła się innym klientem.
Jesienne słońce rzucało swój blask.
Następnie skierowałem się w stronę kościoła, by go podziwiać. Przechodząc przez środek rynku, minąłem zabytkową fontannę. Z wieży kościoła i z dachów sąsiednich budynków unosiły się spłoszone czymś ptaki: kruki i wrony – czarne ptaki.
Nigdy takiego nie widziałem – przedtem, ani potem. I nie chodziło tu o jego wygląd, architekturę, lecz o to , że zdawał się żyć.
Pobudowano go do połowy wysokości z kamienia, wyżej z cegły, z masywną wieżą piętrzącą się ku niebu, która tak mnie fascynowała od pierwszego dnia, gdy tam przybyłem. Do minimum ograniczono wykroje otworów okiennych i drzwi, co musiało znacznie zmniejszać dopływ życiodajnego światła do jego wnętrza.
Wchodząc po stopniach, prowadzących do kościoła, powoli zbliżałem się do czarnej i przerażającej mnie czeluści jego wejścia – krok po kroku. Miałem wrażenie, że kościół i Miasto to jedno. Zaczął się odmierzać czas.
Na chwilę zatrzymałem się przy portalu. Po jego bokach wiły się wzdłuż winorośli ku górze dwa węże, splatając się u jego szczytu i tworząc w ten sposób razem jeden łeb w koronie. Nie wiem sam dlaczego, ale pomyślałem: „ Strzegą jakiejś tajemnicy”.
Wchodząc do świątyni, doznawałem nieprzepartego wrażenia wyjątkowości, podziwu i wdzięczności. Chłonąc jego klimat, usłyszałem z tyłu szept:
- Piękny, prawda?
Gdy się odwróciłem nikogo nie było.
W kościele panował nastrój tajemnicy i czegoś, co trudno było opisać. Wszystko tam było jakieś nierealne, obce i nierzeczywiste. Wydawało mi się, że widzę cienie, przemykające wzdłuż ścian ciemne, ponure postaci, że jestem obserwowany. Słyszałem pracujących rzemieślników, stukot młotków, dźwięk pił. Kościół powstawał na moich oczach, we mnie; rozchodził się zapach wonnych kadzideł…