Filiżanka
Chłodny, jesienny wiatr smagał drobną postać siedzącą na wiklinowym krześle. Wkradał się pod szary T-shirt i obłapiał swoimi mackami rachityczne ciało, którym raz po raz wstrząsały dreszcze. Daniel, posiadacz owego ciała, zdawał się jednak nie przejmować zimnem i z uporem maniaka przyglądał się rosnącemu cztery piętra niżej drzewu. Zajmowały go myśli, krążące po torach, po których wcale nie chciał się znowu poruszać. Wbrew własnej woli potrącał każde wspomnienie, jakie wywoływało przejmujący ból i rozdrapywało niezabliźnione jeszcze rany. Czuł to niemal fizycznie i poddawał się temu bez walki.
Jego letarg przerwał dopiero gorący popiół, który przepalił dziurę w drogich, markowych spodniach. Jakby od niechcenia strzepnął go z siebie, zgasił papierosa i wyrzucił przez barierkę, śladząc trajektorię jego lotu. W każdym ruchu Daniela było coś na kształt wypracowanego automatyzmu pozbawionego choćby krzty świadomego myślenia.
Jego dłoń bezwiednie zacisnęła się na kruchej, fioletowej porcelanie, która jednak dzielnie opierała się wszelkiemu naciskowi. Lubił chłód emanujący od tego drobnego przedmiotu. Chłód, podobny do tego, jaki zawsze czuł na jej dłoniach. Często patrzył na tę fioletową filiżankę i widział Mariette, która przyciska do niej drobne usta, spijając swój ulubiony napój - kawę z odrobiną rumu. Bał się tych wspomnień, uformowanych w boleśnie realne obrazy, rozbrzmiewające melodyjnie tembrem jej głosu.
Nerwowo przeczesał zmierzwione włosy. Czuł, że z zimna ścierpły mu palce, jednak uparcie trwał w tej samej pozycji już od godziny. Ona też tak robiła. Zaparzała kawę w tej fioletowej filiżance, szła na niewielki balkonik i wpatrywała się w to samo drzewo. Jej wzrok był jednak nieobecny i sięgający gdzieś poza otaczającą ich wspólną przestrzeń. Mariette często wydawała mu się jakby nierzeczywista, wyrwana siłą z zupełnie innej historii. Wiedział, że dusi się na tym małym balkoniku z maleńką filżanką, która towarzyszyła jej niemal zawsze. Czy to dlatego skoczyła? Aby zażyć odrobiny innego powietrza? Tego nie wiedział. Wiedział, że zostawiła mu jedynie tę bazużyteczną, pełną gryzącego bólu porcelankę, którą on sam kiedyś jej podarował.
-Cholera - mruczał pod nosem, biegnąc w stronę Kawiarni Lwowskiej, gdzie ochlapany błotem i spóźniony miał zrobić wrażenie na swojej ukochanej kobiecie. Kiedy wpadł do niewielkiego lokalu była już 18:20, a Mariette powoli zbierała się do wyjścia. Kilka minut zajęło mu tłumaczenie i błaganie jej, by jednak została.
Kiedy już oboje siedzieli przy stoliku, wyjął z torby małe, beżowe pudełeczko przewiązane krzykliwą kokardą. Położył je na blacie i delikatnie przesunął w jej kierunku. Widząc pytające spojrzenie ukochanej, uśmiechnął się i powiedział: -No, otwieraj. To bez okazji.Uchyliła wieczko pudełka, a jej oczom ukazała się mała, fioletowa filiżanka z zabawnym uszkiem. Nie była ona ani zabytkowa, ani piękna, ani nawet droga. Mimo to, wydawało się, że oczarowała Mariette, której uśmiech ukazywał szereg drobnych, białych zębów. Daniel nie mógł oderwać od niej wzroku. Wydawała mu się najpiękniejszą kobietą na świecie. Kochał w niej potargane włosy, które wieńczyła krzywo ścięta grzywka, uwielbiał drobne ramiona i wąskie wargi. Mógł godzinami wpatrywać się w jej jasnoniebieskie oczy, które teraz zerkały na niego rozbawione. -Ta filiżanka jest jak nasza miłość, wiesz? Jest niezniszczalna - powiedziała i ledwie musnęła ustami jego policzek. Adam jeszcze raz spojrzał na kruchą, cienką porcelanę i przygnębiła go myśl, że coś tak lichego ma być odzwierciedleniem ogromu uczucia, jakim darzy Mariette. Pomyślał, że powinien był kupić kufel do piwa.