"Veronica" [tytuł roboczy] PROLOG
- Tak – Nicolas przeciągnął się i założył nogę na nogę – Żyjesz. No, a przynajmniej w pewnym tego słowa znaczeniu. Masz furtkę. Możesz wrócić do normalnego, ziemskiego życia. Musisz tylko znaleźć swoje ciało i po prostu je dotknąć.
- Naprawdę? – światełko nadziei zabłysło w jej oczach i sercu – To takie proste?
- Tak. Jeśli on – Nicolas spojrzał wymownie na Bryana – Jeśli on pomoże ci je odnaleźć jeszcze dziś możesz wrócić do żywych. Jest tylko jedno „ale”… - spojrzałam na niego uważnie – Kiedy wrócisz do żywych nie będziesz pamiętać niczego z czasu, kiedy byłas duchem…
- Będę żyć! – nakręcała się chodząc od jednego końca pokoju do drugiego – Ja nie umarłam, rozumiesz? Ja żyję!
- Taaak… - Bryan wyjrzał znad laptopa – Jeszcze tylko moglibyśmy znaleźć twoje ciało… Wtedy będziesz mogła się cieszyć.
- Słuchaj, wiem, że mnie nie lubisz. Zauważyłam to już nawet… - rozłożyła się na kanapie – Ale uwierz mi, chcę być sobą. Kimkolwiek jestem…
- Veronica Shoreline – spojrzałam na niego uważnie – Poprzednia właścicielka domu nazywała się Ana Margaret Shoreline.
Veronica zerwała się na równe nogi i usiadła na łóżku tuż obok Bryana. Musiała wiedzieć, co jeszcze ciekawego na jej temat znajdzie. Veronica… Veronica… Veronica… Powtarzała w myślach… Istniała. Miała imię. Miała rodzinę…
- To ja? – zapytała wskazują palcem na zdjęcie średniego wzrostu, nieco puszystą brunetkę z długimi, lekko kręconymi włosami.
- Tak.
- Super. No to mamy jakąś podstawę… - opadła na poduszkę uparcie wpatrując się w sufit. Chciała coś pamiętać. Oprócz imienia mieć jakieś wspomnienia – Jak to dobrze wiedzieć, kim się jest…
Westchnęła.
- Dlaczego moja matka sprzedała ten dom?
- Poczekaj, szukam… - patrzyła uważnie, jak Bryan zagłębia się w tajemnice jej rodziny. Był wkurzający, nadęty i miał przerośnięte ego, ale było w nim coś, co pozwalało jej go lubić. Gdzieś wewnątrz siebie krył namiastkę normalności.
- Kurczę, ale jestem świetny – zaśmiał się, gdy znalazł to, czego szukał.
Namiastka. Dokładnie. Tylko namiastka.
- Co masz?
- Ana Margaret sprzedała dom, gdy w wypadku samochodowym omal nie zginęła jej jedyna córka – odwrócił głowę i spojrzał na Veronicę swoimi zielonymi oczyma – Ta do dziś nie odzyskała przytomności.
- Tiaaaa… Ciekawe czemu…
- Bo ty jesteś tu…
- Nie no, co ty? Nie wpadłabym na to – uśmiechnęła się szyderczo – Jak się tego domyśliłeś?
- Nie radzę ci mnie drażnić – Wiem, gdzie się podziewa materialny aspekt twojego życia…
- Taaak? – odwzajemniła jego spojrzenie – Pamiętasz, co zrobiłam w domu Nicolasa?
- A no tak. Obiecałam sobie wtedy, że cię nigdy nie zdenerwuję – oboje roześmiali się.
- No to gdzie jestem?
- W moim pokoju – wyszczerzył się.
- Bryan…
- W Nowym Jorku…
- CO?! Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – podniosła się. Bryan spojrzał na nią z uśmiechem.
- Nie – był absolutnie poważny – Ale nie martw. Jesteś jeszcze duchem. Możesz się tam po prostu teleportować. A stamtąd to już zostaje ci tylko chwila do powrotu do życia…
- Taaa… - zamyśliła się – Znów będę wiedzieć, kim jestem… Znów będę spełnia marzenia…
- Pamiętasz jakieś? – Bryan odstawił laptopa na nocną szafkę i rozsiadł się bliżej Veronici.
- Nie – uśmiechnęła się lekko – Za cholerę nie mogę sobie przypomnieć rzeczy, które chciałabym pamiętać. Ale na przykład wiem, że tu mieszkałam. Że tam – wskazała ręką na czerwoną kanapę – Tam stało moje biurko. A na nim zawsze walała się chmara kartek, zeszytów… A tam – przeniosła rękę w stronę biurka – Tam stała moja gitara…