Tunel
Autor: klaudiuszlabaj
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0
ko odgłos naszych kroków i wybuchy wspólnego śmiechu za każdym razem kiedy potykaliśmy się o nierówności w chodniku. Ale podtrzymywaliśmy się nawzajem więc nie były nam straszne dziury tego miasta. Miasta, którego szczerze nienawidziłem. Za dnia było najgorzej, kiedy słońce było wysoko, kamienice było widać w swej całej zaniedbanej okazałości. Zniszczone od kwaśnego deszczu gobliny siedzące na gzymsach, ściany z odpadniętym tynkiem, zakurzonymi parapetami i balkonami. Ulice przepełnione ludźmi bez opamiętania goniącymi czas, slalomem mijających ćpunów i alkoholików. Smród ludzi i sypiący się tynk. Najbardziej wkurwiały mnie jednak wystawy sklepowe z których uśmiechali się do mnie szczęśliwi ludzie. Plakaty i manekiny. Miałem do tego miasta dokładnie taki stosunek jak do ojca. Nienawidziłem go, ale lubiłem z nim przebywać. W gruncie rzeczy wiązało się z nim kilka ciepłych wspomnień.
Jednak dziś wieczorem było inaczej. Deszcz zmył cały ten syf z ulic do studzienek i ludzi chyba też. Księżyc skrył się za chmurami, więc oszczędził mi widoku tego co znajdowało się nad łuną światła latarni i reklam. Dałbym sobie nawet łeb urwać, że manekinom i modelom z plakatów znikł ten głupawy uśmieszek. Tym razem, to ja wyglądałem na szczęśliwego więc to oni spoglądali na mnie z zazdrością.
Zabawne było to, że śmialiśmy się rozmawiając o tych samych rzeczach o których wcześniej rozmawiała z „żelikiem”. Ale tym razem, zamiast powagi i o zgrozo – ziewania, na jej twarzy gościł szczery uśmiech. Szliśmy więc razem a świat wokół nas przestał się liczyć.
Minęliśmy drących się rezerwistów w kolorowych chustach. Przymknęli się nawet na chwilę, kiedy krocząc pewnie do przodu wbiliśmy się w nich, dzieląc ich na dwie równe grupy. A wydawali się tacy niezniszczalni.
Przechodząc przez ulicę na drugą stronę, nie przystanęliśmy przed przejeżdżającym tramwajem. Przyśpieszyliśmy tylko kroku i uskoczyliśmy w ostatniej chwili. Dzwonił jak oszalały, jakby na ostatnią przerwę w szkole przed wakacjami. Podłoże ożyło na chwilę drgając nam pod nogami i odbijając uciekające światło z pustych okien tramwaju.
Nie zwróciliśmy uwagi na sterczący w głębi alei spodek. Utkwił na środku ronda i czekał na odlot od nie wiem ilu lat. Zawsze odnosiłem wrażenie, że ludzie wybudowali miasto wokół tego budynku czekając aż zabierze ich wreszcie do lepszego świata. Owszem od czasu do czasu pokazywali się kosmici, najczęściej latem. Sting, Pearl Jam, Mettalica czy Depeche Mode. Ale byli marnymi pilotami bo tylko sprawiali wrażenie jakoby spodek się unosił. Wrażenie mijało po przespanej nocy. Ciekawe jak ja będę się czuł jutro. Bo jak na razie byłem w połowie drogi na księżyc. Bez rakiety, bez przyśpieszenia ziemskiego, bez zapasu tlenu, bez ochoty powrotu na Ziemie.
Ona wywołała ten dziwny stan. Czułem też, jak coraz mocniej mnie obejmuje. Ramię zaczęło nawet trochę boleć. Uwiesiła się na mnie, jakby szła na krawędzi przepaści. Po chwili dotarło do mnie , że się boji. Przestała chichotać i niemal ciągnęła mnie przyśpieszając kroku. Nie zauważyłem, kiedy zeszliśmy z rynku i trafiliśmy do tunelu dla pieszych, biegnącego pod dworcem PKP. Nawet za dnia panował tutaj półmrok. Urzędnicy oszczędzali prąd, dlatego jedynie światło dzienne dochodziło z obu końców tunelu. Niestety był na tyle długi, że człowiek przechodząc przez środek znikał na chwilę w ciemnościach. Nie wiem czy wychodząc po drugiej stronie był tym samym człowiekiem. Teraz w nocy było jeszcze gorzej. U sufitu wisiały w równych odstępach nagie żarówki. Zbyt słabe i w zbyt małej ilości aby oświetlić cały korytarz. Częściowo dało się tylko zobaczyć odcinki nagich ścian. Bez warstwy tynku, która zasłoniłaby zniszczone cegły bez fug i bez koloru. I dobrze, przynajmniej na tych ścianach nie dało się wybazgrać sprayem wulgarnych słów. Wystarczyło, że były brudne. Brudne i wilgotne. Wyraźnie coś po nich ściekało. Jakby sam diabeł skrył się w cieniu, żeby