Trawa jej z gęby wisi

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Patrzę na twarze chłopaków, widać po nich, jaki kto jest. Wielki szef wygląda, jakby już chciał stąd spadać. Smętek ma zawsze taką samą minę, czy się cieszy, czy złości, wygląda jakby zaraz miał się rozpłakać. Pączek jest spokojny, mruży oczy, jak rewolwerowiec w czasie pojedynku.

Nie wiem, jak ja wyglądam. Nie cykam się aż tak bardzo, ale jestem gotowy w każdej chwili dać dyla. Ciekawe, czy to widać.

– Kto podejdzie zajrzeć przez okno? – pyta Grosik.

– Ja – mówi Pączek bez wahania.

Kładzie rower. Nie rozumie, że nie zdobędzie uznania chłopaków. Lubią się nim wysługiwać i tyle.

– Stój. Czego się zawsze rwiesz? Może raz pójdzie ktoś inny albo zrobimy losowanie, co?

Grosikowi nie pasuje moja propozycja.

– Ja jestem szefem i jak Pączek chce iść, to niech idzie. Chyba, że ty chcesz iść.

– Jak jesteś szefem, to sam idź. Pokaż jaja – mówię.

Jest niezadowolony, myślał, że zawsze będzie tak jak, on powie.

– Ja mam jaja. A ty?

– No właśnie – dodaje Smętek.

– A ty czego się odzywasz? Tobie urwało jaja przy porodzie.

Pączek się śmieje, a Smętek zamyka.

– No, to pokaż, że masz jaja – mówi Grosik.

– Ja pierwszy powiedziałem, żebyś pokazał. Wyzywam cię na pojedynek. Jak wygram, zostaję szefem bandy. – Całą zimę o tym myślałem.

Grosik jest wściekły. I dobrze.

– Jaki pojedynek? – pyta.

– Wyścig, a jaki?

– Dobra, ścigamy się, kto będzie miał lepszy czas na dole – mówi.

– Trasą obok domu dziada. – pokazuję paluchem na chatę.

Specjalnie to powiedziałem, niech pokaże te swoje jajeczka. Tą trasą jeździmy najrzadziej, jest kręta i stroma, pełno tam wystających korzeni i głazów. I można na niej spotkać dziada.

Widać, że szefowi to nie pasuje, ale chłopaki czekają, co powie.

– Mam najlepszy rower i duże koła, nie masz szans – mówi.

– To się okaże.

– Wiadomo przecież.

– Nic nie wiadomo, sprawdzimy.

Nie wie, jak się wykręcić.

– Dobra – mówi w końcu.

– No i dobra.

Pies zaczął szczekać, usłyszał nas. Kucnęliśmy odruchowo.

– I co teraz? – pyta Smętek.

– Zobaczymy, czy go wypuści. Szykować się – mówię.

Pies ujada w domu. Jest taki głośny, że słychać aż tutaj. Jakby miał dostać zawału z tej wścieklizny. Dziad zaraz pewnie go wypuści, żeby za nami poleciał.

Już siedzimy na rowerach, pedały przygotowane.

– Przekładamy pojedynek – mówię nie spuszczając chałupy z oczu.

– Zjeżdżamy tędy – mówi Grosik.

– Nie. Przekładamy.

– Zróbmy losowanie – mówi Smętek.

– Nie ma mowy. Albo tamta trasa albo my z Pączkiem wypisujemy się z bandy. Prawda Marcin? – mówię na pewniaka.

– Tak, wypisujemy się – potwierdza.

Grosik milknie, jest wściekły. W sumie to i tak nie mam już ochoty być w tej bandzie. Chyba, że będę szefem, wtedy wszystko będzie inaczej.

– Coś długo nic się nie dzieje – mówi Pączek.

Pies ujada jeszcze chwilę i przestaje. Patrzymy po sobie zdziwieni. Tak jeszcze nigdy nie było.

– Może miał zawał? – mówi Smętek.

– Srawał. Pies nie może mieć zawału – mówię.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04