Trawa jej z gęby wisi
– Sto dwanaście.
No tak. Dzwonię.
Ale się potem działo. Karetka ledwo tu wjechała. Dobrze, że nie było drzew na drodze, wtedy nie wiem, co by było. I tak ciężko wytłumaczyć, jak tu dojechać.
Karetka była super. Wyskoczyło z niej dwóch facetów w czerwonych strojach, mieli taki duży plecak, też wyglądali super. Pączek pokazał, gdzie leży dziad. Chwilę coś przy nim robili i zabrali go na noszach. Powiedzieli, że bardzo dobrze zrobiliśmy, że zadzwoniliśmy. Duma mnie napełniła, jak powietrze balon.
Grosik i Smętek pojechali za karetką. Pączek trzyma skamlącego psa na rękach. Chciał biec za panem, ale przytrzymał go, coś mu powiedział do ucha i przestał się wyrywać.
Do tej pory uważałem Pączka za powolnego ciamajdę. Żal mi go było. A teraz czuję się przy nim trochę, jak przy moim tacie, chociaż jesteśmy w tym samym wieku.
– Myślisz, że przeżyje? – pytam.
– Nie wiem.
Wciąż głaszcze psa, który patrzy w kierunku drogi, gdzie zniknęła karetka. Gładka, czarna jak smoła sierść opalizuje w świetle dziennym. Uszy stoją, jak u Batmana, ryjek ma szpiczasty. Jest taki brzydki, że aż ładny.
– Co z nim? – pytam.
– Z nią. To suczka.
– Co z nią?
– Nie wiem. Nie możemy jej tu zostawić. A jak jej pan nie wróci?
– To ją zabierz.
Pączek posmutniał, a pies polizał go po policzku.
– Nie mogę.
– Dlaczego, lubi cię.
– Mój ojciec się nie zgodzi. W ogóle, czeka mnie manto, jak wrócę. Zabronił mi dzisiaj wyjść, uciekłem, żeby z wami pojechać. Jak jeszcze wrócę z psem, dostanę bardziej, a ją wykopie za drzwi.
Zamyśliłem się. Jak dobrze, że mój tata nie jest taki.
– No to ja ją wezmę. Rodzice skumają, jak im opowiem. A co z domem dziada? Nie zostawimy przecież tak otwartego, coś musimy zrobić. Myślisz, że on ma jakąś rodzinę?
– Poszukajmy kluczy i jakiegoś kontaktu do kogoś.
Nie znaleźliśmy niczego, żadnego numeru telefonu do rodziny, czy czegoś takiego. Znaleźliśmy tylko klucz w drzwiach.
Schodzimy na dół. Pączek niesie psa, a ja prowadzę rowery. Kupa pytań przychodzi nam do głowy. Co z dziadem? Jeśli nie umrze, to jak wejdzie do domu? Skąd będzie wiedział, że my mamy klucz i psa?
Wymyśliłem, że najlepiej wsadzić kartkę w drzwi i sprawdzać codziennie, czy wrócił. Pączek też uważa, że to dobry pomysł.
Tato powiedział, że można zostawić kartkę w drzwiach, ale lepiej zadzwonić do szpitala i dowiedzieć się, co z tym panem. Zajmie się tym z samego rana.
Jest ze mnie dumny, bardziej niż powinien. Skłamałem, że to ja pierwszy zobaczyłem, że leży i wszedłem do domu. Nie mogłem przez to zasnąć. Myślałem o Pączku, który nie mógł się pochwalić tym, co zrobiliśmy i jeszcze dostał baty. Mimo, że o tym nie wiedział, odebrałem mu coś, co należało do niego.
Zszedłem w nocy do rodziców. Jeszcze nie spali, całowali się przed telewizorem, bleech, ohyda. Powiedziałem im prawdę. Od razu poczułem się lżejszy i radośniejszy. I dostałem za to pochwałę. Aż miałem ochotę uścisnąć suczkę dziada, ale ona położyła uszy, skuliła się bardziej w kącie i zaczęła warczeć. Nie wiedziała, co się dzieje i strasznie tęskniła. Nie chciała nic jeść. Napiła się tylko wody.
Na drugi dzień nie poszedłem do szkoły. Nie wiem, czy poszedł Pączek. Grosika i Smętka miałem gdzieś, ale pisali później, pytali, co się dzieje. Nic im nie powiedziałem, cykorom jednym.
Tato znalazł dziada w szpitalu miejskim. Powiedzieli, że miał zawał, chorował na serce. Rozsypane na podłodze w kuchni tabletki to musiało być lekarstwo. Najwyraźniej nie zdążył zażyć.
Dziad wychodzi dzisiaj po południu, odbieramy go z tatą. Mimo, że już się nie boję, jakoś nie mogę przestać myśleć o tym, czy faktycznie kiedyś mordował ludzi.