Stosunek do wsi
Tu tak właśnie jest, idzie się drogą, wkoło cisza, domek koło domku i jedna droga przecinająca całą wieś na dwie leniwe i zaspane połówki. Nic ciekawego, jeden sklep, jeden przystanek PKS, jeden mikro dom kultury, jedna szkoła podstawowa z boiskiem i oczywiście jeden wielki kościół, rzecz najważniejsza, jak się wydaje. Chodnik położyli. Ładny z czerwonej kostki brukowej – też jeden, ciągnący się wężem wzdłuż drogi, a na nim jeden przyjezdny, czyli ja. Zero gwaru, galerii handlowych, korków i autobusów – Zero tego wszystkiego, co miejskie i co miasto w ruch wprowadza. Idealny system zerojedynkowy a ja do tego systemu chyba bardziej pasuję, niż do miejskiego chaosu.
Jak tak spojrzeć wkoło to klimat jak z bajki, śniegu dużo nasypało i sypać nie przestaje. Po drodze do domu nie spotkałem żadnego tubylca, tylko kilka psów minęło mnie z zaciekawieniem i powarkiwaniem nie rozpoznając zapewne mojego zapachu. Nic się nie zmieniło, tylko jakieś to wszystko mniejsze, jakby *** skurczyła się ze starości. To tylko takie wrażenie, tak naprawdę, to moja wyobraźnia i postrzeganie przestrzeni skurczyło się i straciło kolory wraz z wiekiem, a może to przez zimę, bo przecież *** pamiętałem tylko z letnich wakacji, kiedy natura żyła każdą swoją cząstką, puchła od nadmiaru zieleni i dynamicznego, nieprzerwanego ruchu. Nie zachwycił mnie widok tych wszystkich zakamarków odwiedzanych w dzieciństwie, wtedy były tak bajeczne a teraz po prostu je rozpoznałem bez wzruszenia – wieś jak wieś – mówi rozum – trochę dziura – dodaje.
Gdy wchodziłem na podwórze domu, robiąc przy tym nie lada rumor z powodu zepsutego zamka i hałdy śniegu blokującej furtkę, wywołałem zaciekawienie sąsiadów mieszkających w domu naprzeciwko. Firanka uchyliła się dyskretnie, a w oknie pojawiły się dwie nieśmiało zerkające głowy. Nici z konspiracji, pomyślałem i gdy już udało mi się wejść na zapuszczone podwórze, szybko i bez dawania po sobie poznać, że zostałem zdemaskowany, wszedłem do środka.
Ten dom mógłby opowiedzieć niejedną historię, został zbudowany ponad sto lat temu, przetrwał dwie wojny, mnóstwo remontów a teraz przyszedł czas by zerwać z pokoleniową tradycją i sprzedać ten budynek kolejnej szczęśliwej rodzinie. Od śmierci rodziców nikt tu nie mieszka, brat nie może mieć dzieci, a ja ze względu na orientację seksualną, też raczej nie założę rodziny składającej się z bandy słodkich smarkaczy. Jedyne, co mogłem zrobić to doprowadzić ten pokoleniowy skansen do porządku i w ten właśnie sposób oddać mu hołd w imieniu całej naszej rodziny.
Od czego by tu zacząć, zastanawiałem się wypakowując z walizki zabrane środki czystości. Dom nie jest duży, pokoje, kuchnia, łazienka i ubikacja są na dole, w planach było zaadaptowanie strychu, ale jakoś nikt do tej pory nie zajął się ta sprawą. Zapaliłem wszystkie światła, a także uruchomiłem stare radio, by poczuć się odrobinę raźniej. Zwiedziłem kilka razy wszystkie pomieszczenia, układając w głowie plan działania, wyznaczając przy tym priorytety. Układ domu jest ciekawy, można tu łazić w kółko przechodząc wszystkie pomieszczenia, wracając na końcu do pokoju, od którego zaczęło się zwiedzanie. Pamiętam jak ganiałem się tu z bratem, latając w koło tego nieskończonego układu i ile zabawy powodował fakt, że któryś z nas obrał przeciwny kierunek biegu.
Usiadłem w kącie kuchni z kubkiem gorącej herbaty, mając już w głowie gotowy plan porządkowy. Najpierw trzeba poprać zasłony firany i wszystko to, co da się upchać do pralki, potem odkurzanie z przewietrzeniem wszystkich pomieszczeń po kolei, bo jak przez dłuższy czas dom jest opuszczony, to jego wnętrze przechodzi nieprzyjemnym kwaśnym zapachem wilgoci i starości - może tak właśnie pachnie samotność? Po tym wstępie trzeba wywalić to, co zbędne, przestarzałe i zbierające tumany kurzu. Na koniec tak zwana polerka, czyli to, co lubię najbardziej; pastowanie, pucowanie i odświeżanie powietrza łagodnym zapachem wiosny w sprayu, nadające pomieszczeniu luksusu nowości.