Stosunek do wsi
Nie powtórzyłem tego bratu, pewnie parsknąłby śmiechem z lekkim przy tym przechyleniem głowy i zerknął na mnie tym wzrokiem, którego tak nie znoszę.
Spakowałem co trzeba i w nerwach poleciałem na dworzec. Nie mam prawa jazdy a wstydliwą kwestią jest przyznanie się do ilości egzaminów które oblałem. Myślę, że umiem jeździć, ale egzamin zawsze wyprowadzał mnie z równowagi. Brałem niedozwolone tabletki na uspokojenie i na nastym egzaminie odpłynąłem na czerwonym świetle. Kiedy się ocknąłem, wybałuszone oczy egzaminatora, swą wymownością, oznajmiły że już nigdy w życiu nie otrzymam tej plastikowej plakietki o łososiowym kolorze. Brat powiedział, że szkoda pieniędzy, a ja zaniechałem kolejnych prób i kupiłem sobie bilet miesięczny.
Dworców nie znoszę, nienawidzę rozkładów jazdy, na których wszystko jest naniesione szyfrem, a jak pójdziesz do baby w okienku to ona nigdy nie wie o jakichkolwiek zmianach w rozkładzie. Nie znoszę tego i boję się, muszę przyznać. Mdli mnie zapach tłustego żarcia smażonego w warunkach odbiegających od jakichkolwiek norm. W ogóle, całe to miejsce wygląda jak jedna wielka narkomańska meta z tymi ćpunami przygarbionymi od heroiny płynącej jednym cięgiem w ich przegnitych żyłach.
Wyobrażałem sobie kiedyś, że wpadam na taki dworzec z wielkim karabinem lub dwoma, wyglądając jak prawdziwy nieugięty mściciel z zarostem i w ogóle, wyłapuję tych wszystkich ćpunków, pakuję w jedno miejsce i mówię:
" Tak bardzo chcecie zdechnąć? Tak? To dziś właśnie jest dzień dobroci dla zwierząt" Czy może coś mniej żenującego i otwieram, niosący echo po opszczanych zaułkach dworca, ogień.
Tak naprawdę nigdy bym tego nie zrobił, tak czasami po prostu mam, jak widzę coś w tym rodzaju, upadek pomieszany z odrazą, żalem i strachem przed miejscem i sytuacją, w której nie chciałbym się nigdy znaleźć.
Miałem szczęście, że pociąg jedzie bezpośrednio do *** a może bardziej *** ma szczęście, że jest na linii większych miast i stację wybudowali tu chyba z rozpędu. Podróż do *** zajmuje około trzech godzin, ale zawsze trzeba liczyć się z opóźnieniami. Dajmy na to trzy i pół i z ulgą stwierdzam, że podróż minęła bez większych komplikacji. Pociąg przyjechał na czas, znalazłem wygodne samotne miejsce przy oknie, przodem do kierunku jazdy. Na zewnątrz było zimno, a w pociągu mogłem rozebrać się do koszulki i to traktuję jako plus, ponieważ uwielbiam upały, a co za tym idzie w logicznym układzie nienawidzę zimy, która niestety w naszym kraju trwa o wiele za długo. Najbardziej jednak cieszył mnie fakt, iż nie musiałem wchodzić w żadną niepotrzebną i krępującą interakcję z innymi podróżującymi lub - co trochę mniej nieprzyjemne, lecz nadal uciążliwe - siedzieć naprzeciw kogokolwiek, z kim musiałbym uprawiać szermierkę na unikanie spojrzeń prosto w oczy.
Na stacji *** wysiadłem tylko ja, zapewne celem podróży reszty pasażerów było miasto docelowe na końcu linii. Szczerze mówiąc ulżyło mi na widok pustej stacji, a co za tym idzie nie musiałem wchodzić w rolę „przyjezdnego” czy „nowego”, nikt nie odnotował mojego pojawienia się w *** i będzie lepiej, gdy tak pozostanie, pomyślałem - anonimowość to fundament spokoju.