Stosunek do wsi
Stosunek do wsi
Brat zajmuje się nieruchomościami, sprzedaż domów to jego pasja, praca i sposób na życie. Ja mu tylko pomagam. Mnie to się wcale nie podoba, a nawet mógłbym powiedzieć, że to ohydne zajęcie pozbawione jakichkolwiek zalet. Brat to kocha, z namaszczeniem podchodzi do sprzedaży kolejnych, jak On to mówi, chałup. Jego styl mówienia, gesty i mimika są doskonale wytrenowane, przekona każdego i zawsze wynegocjuje idealną cenę. Cały czas jest taki dynamiczny i bystry, sprawy załatwia na poczekaniu, wpada, dowiaduje się o co chodzi i za trzy sekundy ma już w głowie plan działania i rozwiązanie problemu.
Ja nie mam talentu do sprzedaży, nie mam talentu do negocjacji i prowadzenia twardych interesów, w ogóle z talentami u mnie nie najlepiej, jestem tym bratem numer dwa, tym ślamazarnym i objętym specjalną troską rodziny, bo te nieruchomości to z pokolenia na pokolenie moja rodzina sprzedaje, ale ja raczej jestem ten do pomocy, nikt nie liczy się z moim zdaniem, bo się do tego nie nadaję. Muszę po prostu utrzymywać w domach na sprzedaż idealną czystość, żeby potencjalny klient, już na samo wejście zachłysnął się świeżością drogich płynów do mycia podłogi i płukania tkanin. Wiem, że w tym jestem najlepszy, mogę nieśmiało przyznać, że nawet lepszy od brata, który będąc człowiekiem zawsze wypowiadającym stosowną do sytuacji krytykę, na widok rezultatów mojej roboty po prostu milczy i krzątając się po „chałupach” z podziwem miażdży wargi.
Pewnego dnia, brat musiał wyjechać na parę dni za granice. Zostawił mi list na stole.
Młody, ja jestem niedostępny przez najbliższe 7 dni, mam negocjacje z zagraniczną firmą, która chce nawiązać z nami współpracę.
Jeśli chodzi o ciebie, to musisz pojechać do starej chałupy po babci i zrobić ją na błysk, od śmierci rodziców nikt tam nie jeździ, a w końcu znalazłem na nią kupca. Ani ja tam nie zamieszkam ani ty, a klient się napalił na ten dom, sam nie wiem dlaczego. Myślę, że dasz sobie radę, to tylko niespełna tydzień potem przyjadę zobaczyć co i jak. Klucze masz zawieszone przy drzwiach, na wieszaczku. Jakby coś to dzwoń.
Brat
Przestraszyłem się, bo jestem z tych strachliwych, gdyby nie brat to nie wiem, czy bym przeżył, czy bym pracę znalazł, co bym robił? Dom po babci stał pusty od lat, byłem tam dawno temu, jeszcze za życia rodziców. Każdego lata spędzaliśmy tam leniwe wakacje. To była taka rodzinna tradycja. W momencie, gdy nasze mieszkanie puchło od letniego upału i wszechpanującej duchoty, pakowaliśmy walizki i z podnieceniem wyruszaliśmy do ***. Pamiętam, że uwielbiałem tam jeździć, moja wyobraźnia odnajdywała w tych wiejskich zakamarkach kolejne magiczne miejsca do zabawy. To był jeden z najprzyjemniejszych okresów w moim życiu.
To dla mnie jak misja specjalna, pomyślałem. W głowie przeleciało mi kilka wyobrażeń pobytu w ***. Nie wiem, ale zawsze przelatuje mi przez głowę kilka dziwnych, często pesymistycznych wizji przyszłości, która ma nastąpić, a nie była przeze mnie wcześniej planowana. Brat mówi, że to mój jakiś taki wrodzony fatalizm, czy coś, ale ja wolę zostać przy wersji mojego jednego kolegi, który dowiedziawszy się o moim podejściu do różnych spraw, powiedział że zachowuję się jak prawdziwy samuraj - Tak SAMURAJ! W pierwszej chwili nie zrozumiałem, ale kolega wytłumaczył mi, że czytał o tych japońskich wojownikach i oni przed jakąś ważną akcją, zawsze w głowie, przeżywali tę przyszłą akcję na wszystkie możliwe sposoby, by potem, gdy nastanie czas wspomnianej akcji, móc odpowiednio zadziałać. I ja, według kolegi, mam bardzo podobnie, tylko że w tych myślach, przeważnie ponoszę porażkę i nic nie idzie po mojej myśli.