Stosunek do wsi
- Oo! To już czas na żeniaczkę chyba, starym kawalerem chyba nikt nie chcę zostać, zresztą to nie po Bożemu tak całe życie samotnie się tułać, ale rozumiem miejskie wychowanie, a też rodzice od was szybko odeszli i kogo tu winić…
- Wie pani co, ja przepraszam, ale bardzo zmęczony jestem, a jeszcze przede mną dużo pracy. – przerwałem, bo nie znoszę takiego gęgania.
- Rozumiem, już sobie idę, dziękuję za herbatkę i dobranoc.
Odetchnąłem z ulgą zamykając drzwi za sąsiadką.
Jak widać, nie tylko błąkające się po *** psy zauważyły moje przybycie, a może i to wystarczyło, bo może po obwąchaniu mnie i zmierzeniu wzrokiem, pobiegły szybko do swych właścicieli i wszystko im o mnie wyszczekały?
Pamiętam, że tego wieczoru byłem bardzo zmęczony i krótką chwilę po wizycie sąsiadki zapadłem w twardy, przyjemny sen, z którego wczesnym rankiem, wyrwało mnie, upierdliwe i natarczywe, pukanie do drzwi. Doszedłem do drzwi chwiejnym krokiem, wycierając oczy ze śpiochów.
- Jest ojciec? – w drzwiach stał niski zapyziały facet, około pięćdziesiątki, od którego zionęło kilkudniowym przepiciem.
- Nie, ojca nie ma – odpowiedziałem odruchowo, nie reagując w odpowiedni sposób z powodu nagłej pobudki.
- Mam sprawę – mówiąc te słowa, pijackim, żurawim krokiem, nie interesując się moją opinią, wszedł na chama do przedpokoju.
- Wie pan, jest trochę wcześnie, o co chodzi?
- Zrobiłbyś herbatę, co, młody?
Miał szczęście, że wykorzystał moment zaskoczenia i porę dnia, w której ocena sytuacji i bystrość umysłu prezentują się dość marnie. Usiadł za kuchennym stołem, a ja przygotowałem mu proszoną herbatkę.
- Kiedy ojciec będzie, mam sprawę? – zagaił niewyraźnie po pierwszym łyku, a ja uświadomiłem sobie jak bardzo musiałem być zaspany pozwalając mu na dotarcie aż tutaj.
- Proszę pana, ojciec nie żyje, chyba się coś panu pomyliło, teraz ja tu jestem gospodarzem także słucham, o co chodzi!? – autentycznie się zdenerwowałem i dość już miałem tego pijackiego smrodu parującego na całą przestrzeń kuchni.
- Chodzi o moją stówkę – wybełkotał lekko podniesionym głosem, gapiąc się na mnie tymi irytującymi, błędnymi gałami.
- Panie, jaką stówkę?! – krzyknąłem, choć rzadko mi się zdarza, ale takie pijane, bezczelne dziady wkurzają mnie wybitnie.
- Stówkę! Ojciec pożyczył i nie oddał, przypomniało mi się dzisiaj z rana, przy śniadaniu…
Coś tam jeszcze gadał, ale nie pozwoliłem mu dokończyć. Mózg zagotował się jak woda w czajniku i przez nos świsną ogłuszająco:
- Proszę wyjść, durnego pan szuka?! – zabrałem kubek herbaty sprzed nosa, a dziad otworzył szeroko przymrużone dotąd ślipia – Jak pan śmie nachodzić mnie o tak wczesnej porze, kompletnie pijany, śmierdzący… ja pana nie znam, pierwszy raz na oczy widzę! Wypad, albo dzwonię po policję, pijaku pierdolony!
Gość się chyba przestraszył, bo stanął na równe nogi i skierował do wyjścia.
- Staśka mówiła wczoraj jak Pan ją potraktował i jej marynaty, jak rzucił w kąt i jak pan chce sprzedać jakimś łobuzom swoją ojcowiznę i jak żyjecie w tym mieście bez ślubu jak pedały jakieś, zboczeńcy, Katolik tak nie robi, tak się bliźniego nie traktuje!