Stosunek do wsi
- Wypierdalaj pijaczyno, bo psem poszczuje! – psa nie miałem, ale tak jakoś mi się powiedziało w tych nerwach. Zatrzasnąłem drzwi upewniając się przez okno czy aby na pewno ten natręt opuścił podwórko.
Czemu od razu pedały? A jak tą sąsiadkę spotkam to jej wygarnę, pomyślałem łażąc bez celu po pokojach, w pełnym szoku co do minionej sytuacji.
Resztę dnia spędziłem na zaplanowanym sprzątaniu. Wieczorem wyszedłem wyrzucić śmieci, które nazbierały się w trakcie czyszczenia kuchni. Będąc przy drzwiach zobaczyłem sąsiadkę, tę Staśkę i chcąc być konsekwentnym w swoich postanowieniach zaczepiłem ją przy płocie.
- Pani Stasiu – zawołałem grzecznie, ale stanowczo – Dzień dobry, pani Stasiu, to chyba trochę niegrzecznie rozpowiadać jakieś nieprawdziwe plotki o sąsiedzie, którego się w ogóle nie zna, chociaż ze względu na moją świętej pamięci babcię i mamę, powinna się pani trochę opanować.
Sąsiadka spojrzała na mnie w zimny, obcy sposób.
- Nie obchodzi mnie, co wy tam u siebie wyrabiacie, z wami zawsze było coś nie tak, w każdej wsi musi być jakaś nienormalna rodzina. Nic mnie nie interesuje, ale swoje zboczenia zostawcie dla siebie, a tak poza tym, to Józek mi powiedział, że ojciec długi pozostawiał we wsi, tak też się nie robi, nic mnie nie obchodzi, róbcie sobie co chcecie, dopóki nie będziecie wchodzić normalnym ludziom w drogę i zatruwać im życia!
Obróciła się na pięcie i kręcąc głową odeszła w pośpiechu. Zamarłem ze zdumienia.
Na drugi dzień widziałem ją jak stoi na ulicy i rozmawia z jakąś kobietą wskazując nerwową gestykulacją na mój dom, ich dyskusja trwała dobrą godzinę a wzrok nieznajomej kobiety, skazał moją wiejską posiadłość na potępienie, dowiadując się tego i owego od życzliwej sąsiadki, pani Stasi.
Potem było już tylko gorzej, a to dlatego, że nie potrafiłem skupić się na porządnym sprzątaniu, czas mijał, a dom wciąż nie uzyskiwał tej świeżości, którą sobie zaplanowałem dnia pierwszego. Nikt już nie zapukał do moich drzwi, nikt mnie nie nachodził, ale każdy w *** znał mnie i moją rodzinę lepiej ode mnie. W sklepie ekspedientka odburkiwała nieuprzejmie, a gdy przyszło do zapłaty kilka razy sprawdzała czy banknot, który jej dałem, czasem nie jest fałszywy. Pod sklepem prawie dostałem w ryj od młodych byczków, siorbiących piwo z puszki, a na dowidzenia wyzwali mnie od pedałów i zboczeńców i żebym wypierdalał stąd!
Do końca pobytu w *** nie wychodziłem poza granice podwórka oczekując przyjazdu brata. Dwie ciekawskie głowy z domu naprzeciw wciąż gapiły się w moje okna wprowadzając poczucie ciągłego niepokoju i braku intymności. Codziennie rano kubły na śmieci były powywracane, a na ganku leżały psie odchody i zdechłe gryzonie. Było jeszcze kilka dziwnych przejawów tego wysublimowanego dręczenia mojej osoby, takich jak rzucanie petard pod drzwi o późnej porze, albo rozbijanie butelek po wódce o płot i wyzywanie od pedałów. Za każdym razem, próbowałem to sobie jakoś wyjaśnić, znaleźć rozwiązanie, ale nie miało to żadnego sensu.
Ulżyło mi, gdy brat przyjechał do ***. Jak zwykle dynamicznym i zarządzającym krokiem wszedł do „chałupy”.