Srrach
- Jestem Protazy.
Takie były początki ich przyjaźni; złe języki twierdziły, że niekończącej się libacji.
- A ty, co, Kaziu? – wyrwał go z rozmyślań głos Protazego. – Spiłeś się, przyjacielu?
- Nie, nie, zamyśliłem się.
- Do dobrze, bo już myślałem… - nie dokończył. – My, starzy, to możemy jeszcze wypić, bo ci młodzi są do niczego. Spójrz na Kozika. Bidula już ma dość na dzisiaj.
Kazimierz zwrócił wzrok w stronę młodzieńca. Kozik półleżąc, półsiedząc, zwiesił głowę na ramionach opartych o stół, cicho pochrapując. I gdyby chwilę potem nie zwalił się pod stół, dotrwałby tak do rana. Przyjaciele od kieliszka przenieśli go na ławę.
- Za tych, co już nie mogą! - zaryczał Kartofel, szczerząc zęby w pijackim uśmiechu.
- Za młodych! Niech się uczą sztuki picia wódki! – dołączył się Mietek.
- A wiesz ty, Kaziu, o czym my rozmawialiśmy, zanim przyszedłeś? – powiedział Ojciec.
- No?
- Kozik wpadł na pewien wariacki pomysł. Miał iść sam o północy na cmentarz i przynieść jakieś trofeum na znak, iż rzeczywiście tam był. Ustawiliśmy zakłady: całkiem niezła sumka – podpuszczał. - Pokaż – rzucił w stronę Mietka.
Wskazany wyciągnął zza pazuchy pękaty woreczek z wyprawionej skóry, rozwiązał rzemyki i wysypał całą jego zawartość na stół.