Spacer po obwodzie
- Te nasze spotkania.
- Przecież dopiero drugi raz jesteśmy na spacerze - odpowiadam zdumiony.
Przez chwilę zapada cisza, przerywana tylko odgłosami lasu i szczekaniem psów w oddali.
- Jeśli przeszkadzam, to powiedz - dobiega do mnie ciche zdanie.
Moje zdziwienie wzrasta jeszcze bardziej.
- Nie przeszkadzasz. Ale nie musisz być do niczego zobowiązana. Spotykamy się, spacerujemy, rozmawiamy… Tylko tyle. Raz się uda, innym nie. Jak w życiu.
Odwraca pospiesznie głowę, ale i tak słyszę, że pochlipuje. Nie bardzo wiem jak mam postąpić.
- Co się stało?
Brak odpowiedzi.
- Anno? Obraziłem cię? - Zadaję pytanie, ale nijak nie mogę pojąć czym mógłbym ją dotknąć.
Jakbym zapomniał jak to jest z kobietami. Oduczyłem się ich przez te kilka miesięcy, a z tak młodymi to miałem ostatnio kontakt w szkole średniej - siłą rzeczy już zapomniałem jak się z nimi obchodzić. Jak widać wszystko może dać sygnał do płaczu. A może faktycznie powiedziałem coś, co ją uraziło? Ale co?
Stoję obok i nie wiem co zrobić.
- Anno?
Odwraca twarz ku mnie. Już nie płacze, ale wygląda żałośnie.
- Nic nie rozumiesz, prawda?
Zaiste prawda, nie pojmowałem nic z tej sytuacji.
- To tylko głupie, nic nie znaczące spóźnienie - mam nadzieję, że wystarczająco się rehabilituję.
- Nic nie rozumiesz…
Zaczynam wpadać w stan delikatnej irytacji.
- Więc mnie oświeć, proszę!
Ale Anna rusza przed siebie, nie zaszczycając mnie ani jednym zdaniem. Stoję przez sekundę niebotycznie zdumiony, a później sam także idę w tym samym kierunku co ona. Doganiam po chwili i nie czekając aż nastrój będzie bardziej odpowiedni, pytam dalej:
- Anno. Nie zasługuję na wytłumaczenie?
- Nie ma czego tłumaczyć! - Usłyszałem w odpowiedzi.
Nie jestem aż tak ograniczony aby nie zrozumieć, że to niczego nie wyjaśnia.
- Dobrze. Nie chcesz, nie mów…
Przystaję i następnie ruszam naprzód. Idziemy obok siebie w milczeniu. Po wczorajszym dobrym nastroju nie ma śladu. Nie wiem dlaczego, ale odsuwamy się od siebie. O ile kiedykolwiek byliśmy na tyle blisko, aby teraz to miało znaczenie. Tyle, że ja lubię proste sytuacje. Samotnie spacerować mogę w pojedynkę. Nie potrzebna mi żadna emocjonalnie niezrównoważona małolata. Pogadać co innego - ale brać sobie na głowę bliżej mi nie znane, rozchwiane psychologicznie dziewczę - to zupełnie inna bajka. Własnych pomylonych myśli mam aż nadto.
- Tyle czasu…
Dobiega mnie szept. Nawet myślę, że mój słuch buduje dźwięki z szumu drzew - słyszę coś, czego nie ma.
- Tyle czasu byłam obok ciebie…
- Słucham?! - Osłupiałem.
- Tyle dni, tyle tęsknych spojrzeń rzucanych z dala…
Cholera, gada do mnie wierszem, czy jak?
- Tyle nadziei, bicia serca i bezgłośnie prowadzonych rozmów… A ty nic nie rozumiesz!
Do diabła! Zaczynałem mieć tego dość!
- Anno! Jaśniej…
Stanęła nagle. Jej wzrok zatopił się w mych źrenicach. Przez chwilę widzę jak w tych studniach rodzi się żar, a później wszystko to okrywa mgła. Nie wierzę w to, co widzę! Już kiedyś ktoś tak na mnie patrzył; wiele lat temu, tak dawno, że wydaje się to zupełnie nieprawdą. Ale tamta już nie żyje! Nigdy nie wróci, by mi powiedzieć, że mnie kocha. Czasem wydawało mi się, kiedy zrywałem się w środku nocy, że to był tylko sen; marzenie co je wyśniłem, a które nigdy się nie miało prawa wydarzyć. Piękne wspomnienie, a zarazem takie bolesne… Nigdy już później żadna kobieta tak na mnie nie spoglądała. Aż do teraz!