Skądinąd. I zewsząd
***
Lecz wszystko w tym życiu dobiega kresu, nawet sen. Była piąta, czas kolacji. Gdyby ktoś rzeczywiście zamontował kamerę w sali nr 37 uniwersyteckiego szpitala dla nerwowo i psychicznie chorych przy ulicy Szpitalnej 27, a potem analizował zapisany obraz, zobaczyłby wysokiego mężczyznę, powoli wstającego z posłania, na którym moment wcześniej coś śnił. Pacjent rozejrzał się nie całkiem spokojnie dookoła, a następnie sprawdził telefon, po czym przez chwilę skupił i podjął znać jakąś decyzję, bo kamera ukazała go zbierającego swoje rzeczy, a mikrofon zarejestrował krótką rozmowę z właśnie przybyłym do sali pacjentem, tym, który wcześniej nucił pod nosem pieśń “Matko Najświętsza, do serca twego, mieczem boleści wskroś przeszytego”. Gdyby włączyć w tej chwili dodatkowo mikrofon, rozmowa wyglądałaby tak: - O, Rafał, spakowałeś się. Gdzieś jedziesz? - Nie, znaczy tak, nic takiego. - Przepustka? - Właśnie, to dobre słowo. Przepustka. - Nie zapomnij wrócić na czas. - Chyba mnie trochę przytrzymają…- Jakby co zostawimy balkonowe uchylone, jak zwykle. - Okej, spoko, wiesz ja już muszę iść. Trzymaj się, Darek. -Narka! Potem kamera pokazuje widok sali 34, w której pozostał już tylko wspomniany Darek, który znowu zaczął śpiewać i układać posłanie. Wszyscy byli na kolacji, widocznie on zjadł wcześniej, albo wcale nie chciał jeść. W każdym razie, jak się zdawało, droga była wolna. Należało tylko przejść korytarzem obok pielęgniarek, a potem palarni do telewizyjnego, gdzie miała miejsce rozmowa z Żuławskim, potem przejść przez werandę do ogródka, a stamtąd na parking było całkiem blisko. Jak to się jednak dzieje zwykle, gdy coś człowiek tam sobie planuje, nagle pacjentowi wyrosła na drodze postać w bieli. - A Pan się dokąd wybiera? - spytała władczo i zastąpiła drogę. Przez chwilę trwało przykre milczenie. Wtedy ni stąd ni zowąd odezwał się kobiecy głos z dyżurki: - Może iść, ma przepustkę. - Aha, przepustka? A lekarz wie? - mówiła jednocześnie dziwnie się uśmiechając, jakby wiedziała coś, o czym pacjent nie wiedział, albo dawała znać, że wie, iż on kręci. - Tak, papiery są w dyżurce - znowu dobiegł zza pancernej szyby aksamitny, lecz stanowczy głos przełożonej personelu szpitalnego. - Tylko żadnych kobiet na przepustce. Ani alkoholu ani kropli - pogroziła palcem i puściła wolno. Odetchnął, czego jednak najczulsza nawet kamera nie byłaby w stanie zapisać, jednak odczuło się jakby zmianę atmosfery w powietrzu. Droga stała otworem. Teraz chyba nic ani nikt nie wyrośnie jak spod ziemi prosto pod nogi. Trzeba tylko przejść obok tej cholernej jadalni, gdzie pacjenci jedli, oglądając “Teleexpres”. Ale i to się okazało łatwe. Kiedy ostatnia kamera w szpitalu pokazała pacjenta już na werandzie, z tyłu podjechało na parking ciemne, opancerzone bmw. Kierowca włączył światła postojowe, zaciągnął ręczny, silnik puszczając na jałowym biegu i czekał. Ostatnia kamera, już parkingowa, zapisała jakieś pół minuty, kiedy oczom wszystkich ukazał się około trzydziestoletni mężczyzna, ubrany na sportowo, który podszedł do bmw o ciemnych szybach i coś powiedział przez okno do kierowcy, a ten coś odpowiedział. Następnie kierowca wysiał, wziął bagaż, wsadził do bagażnika, po czym otworzył tylne prawe drzwi i gestem zaprosił mężczyznę do wewnątrz. Drzwi się zamknęły, auto powoli bardzo ruszyło, objechało raz jeszcze parking, potem ruszyło w kierunku biało-czerwonego szlabanu, który otworzono natychmiast. Auto podjechało do skrzyżowania ze Szpitalną, kierowca włączył prawy kierunkowskaz i po chwili samochód znikł w alei przycmentarnej, całej wysadzanej przekwitymi już kasztanami. Jeszcze z daleka widać było mały, czerwony punkcik, jednak z czasem i on zniknął na horyzoncie…