Skądinąd. I zewsząd
***
Przez sekundę panowała cisza, ale inicjatywę przejęła przybyła lekarka. - Próbowałam dodzwonić się do szpitala, jednak…- Już dzwoniłem - wszedł w słowo ordynator. - Ola, musimy chyba zgłosić na policję. Żuławski od kilku lat nie pracuje w Instytucie. I nie przyjęto żadnego nowego pacjenta. Coś się stało? - Masz telefon do tego Żuławskiego? - Zostawił, spróbuję. Wziął telefon i wykręcił numer. “Po sygnale nagraj wiadomość” - odezwała się słuchawka. - Nic z tego. Albo jest poza zasięgiem, albo ma wyłączony telefon. Dzwonię na policję, nie ma rady. - Poczekaj. Ostatecznie nic się jeszcze nie stało. - Jak to? Żuławski przedstawił się jako obecny pracownik placówki. I pewnie miał lewe papiery. Zabrał ciężko chorego pacjenta i nie wiadomo, dokąd go zawiózł. Trzeba było wcześniej… Muszę zgłosić. Znowu wziął słuchawkę, która tymczasem umilkła i poczekał na połączenie z uniwersalnym numerem alarmowym 112. - Tu Komenda Rejonowa Policji Poznań-Grunwald. W czym mogę pomóc? - głos dyżurnego policjanta był rzeczowy podobnie jak głos recepcjonistki z centrali warszawskiego instytutu. - Mówi ordynator oddziału “B” ze szpitala neuropsychiatrycznego w Poznaniu. Chciałbym zgłosić zaginięcie. Nastąpiły rzeczowe i krótkie komendy, pytania i odpowiedzi, które padały szybko jak razy pejczem. Kiedy dyżurny wszystko zapisał, pouczył, że w tym momencie uruchomione zostają operacyjne procedury, standardowo stosowane w przypadkach telefonicznych zgłoszeń o zaginięciu osób, jednak dobrze by było, aby ordynator osobiście pofatygował się na komendę, żeby potwierdzić zgłoszenie, jak również na bieżąco uzyskiwać najnowsze informacje z policyjnego dochodzenia, jakie w tej chwili zostało podjęte. Ordynator odpowiedział, że niezwłocznie się stawi, a wtedy komendant podał adres i swoje stanowisko służbowe, po czym rozłączył się. - Zgłosiłem. - niepotrzebnie powiedział do lekarki, która cały czas była w myślowym wirażu i starała się za wszelką zrozumieć coś z tego, co się dzieje. - Ok. - wydusiła. - Tak trzeba było zrobić. Ale mam jeszcze inny pomysł…
***
Kiedy ordynator podniósł pytająco wzrok, lekarka pospieszyła z wyjaśnieniami. Po co, dowodziła, czekać, aż policja coś zrobi. Wiedzą przecież oboje dobrze, że rutynowe śledztwa trwają bardzo długo, wloką się niemiłosiernie, a na końcu są umarzane, co nie daj Boże. Powinniśmy, mówiła, zaangażować jeszcze kogoś. Najlepiej prywatną agencję detektywistyczną, albo prywatnego detektywa frilansera. - Ale nie mamy na to budżetu. - w głosie ordynatora nadzieja mieszała się z obawami. - W naszym obopólnym interesie jest jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę. Inaczej oboje bekniemy - powiedziała bez ogródek, a ordynator zaczął bębnić palcami po blacie. - Słuchaj, a jakby tak spróbować zadzwonić do pacjenta? Mamy jego telefon. Najgorsze, że nie powiadomiliśmy w ogóle rodziny o przeniesieniu. I teraz musimy to zrobić. - Jeszcze nie. Rodzina do tej pory była nastawiona roszczeniowo i z jego opowieści wiemy, że przed chorobą raczej się nim nie interesowała w stopniu, jakiego wymagają osoby o słabszej psychice. Dzwonię. Wzięła słuchawkę i czekała na połączenie. “Abonent czasowo niedostępny” - zawyła słuchawka, a zrezygnowana Ola wcisnęła czerwony przycisk. - Niedostępny… - Coraz bardziej mi się to wszystko nie podoba...te nagłe przenosiny, w końcu dokąd go zabrali, skoro nie do szpitala? Do prywatnej lecznicy? W Rosji? - Spokojnie, ostatecznie Żuławski jest lekarzem i składał przysięgę Hipokratesa, a to, że nie pracuje tam, gdzie podawał różnie można tłumaczyć. Niekoniecznie na jego niekorzyść. Może zawiózł pacjenta do jakiejś prywatnej placówki… - Albo zakopał w lesie - wybuchł ordynator. - Daj spokój, od razu czarne myśli. - Zaraz cały oddział będzie tylko o tym mówił - kontynuował. - Rozejdzie się do mediów i leżymy. - Dlatego nie wolno informować póki co rodziny. Jak się spytają, gdzie jest pacjent, powołamy się na fakt, że jest dorosły i nie jest ubezwłasnowolniony. Tajemnica lekarska. Został przeniesiony i już. - I tak się kapną. Zadzwonią do niego albo do Warszawy i pocałują klamkę, a wtedy afera gotowa. - Zgłosiliśmy na policję. Oficjalnie nic więcej nie mogliśmy zrobić. Żuławski i jego towarzysz przedstawili nie budzące podejrzeń dokumenty. Było pismo z ministerstwa zdrowia, że pacjent, zresztą sam o to prosił, został zakwalifikowany do III etapu badań i tyle. Trudno było z góry coś zakładać. - Dobra, z tym detektywem to dobry pomysł. Pokryję koszty od siebie. - Pół na pół. I telefon do przyjaciela…- próbowała zażartować Ola, ale na twarzy ordynatora nic prócz strachu się nie malowało.