Skądinąd. I zewsząd
***
Podczas, gdy odpoczywałem po obiedzie, drzwi do gabinetu ordynatora otwarły się na trzy sekundy i zamknęły; do środka weszła lekarka Ola, która próbowała leczyć mnie sobie znanymi sposobami, podając silne inhibitory receptora typu 2 dla szlaków dopaminy. Średnio jej to szło, o czym świadczyły obecne jeszcze nadal, choć już śladowo, mikrofony w ścianach, tudzież niewidoczne kamery, służące do pilnowania mnie jak oka opatrzności w trójkącie. Kiedy ordynator ujrzał Olę, ta przywitała się, a ów zdjął nogi z biurka, gdzie je przed chwilą od dłuższego czasu trzymał. Zawsze tak robił, ilekroć coś frapującego miał do przemyślenia. Usiadła. Chwilę panowało milczenie, które przerwał ordynator. Powiedział, że nie jest pewny, czy dobrze zrobił, zgadzając się na przeniesienie pacjenta po krótkim jeszcze pobycie, z widocznymi urojeniami i zaburzeniami postrzegania (wie pani, że on sądzi nadal, że pacjenci chodzą w cywilnym ubraniu?) do dużego, wręcz bardzo wielkiego miasta, jakim jest stolica, gdzie niewątpliwie jest więcej bardziej nowoczesnych metod leczenia, ale z drugiej strony hałasu, zgiełku i stresu. Kiedy zapytał, w jakim dziś stanie jestem, Ola odpowiedziała, że kwestią czasu jest działanie lekarstwa i że rokowania - przynajmniej co do objawów wytwórczych - są raczej pomyślne. Wciąż jednak nie przekonany dodał, że nie bardzo ufa temu Żuławskiemu. Po co przenosić pacjenta do Warszawy, skoro prawie takie samo leczenie zapewnia mu nasz szpital, który - wedle rankingu tygodnia “Wprost” w 2007 roku - jest obecnie najlepszą placówką zdrowia psychicznego w kraju? I jak im wierzyć, skoro niewiele o sobie powiedzieli, a ponadto - mają zamiar przewieźć pacjenta tam nieoznakowanym radiowozem. Jak jakiegoś przestępcę! - krzyknął wzburzony. - Albo...albo kogoś ważnego, przynajmniej w ich opinii - zamyśliła się, a wtedy ordynator wydał ostatnie decyzje. - Tu jest karta wypisu, miejmy nadzieję, że ostatecznego. “Pacjent w wyrównanym nastroju i prawidłowej orientacji, bez myśli i tendencji suicydalnych, zostaje na wyraźne żądanie odpowiednich władz warszawskich przeniesiony do tamtejszego Instytutu Neurologii i Psychiatrii, aby wziąć udział w nowatorskim, eksperymentalnym leczeniu, wdrażanym jako III faza badań klinicznych przez wyżej wymieniony instytut. Leczenie potrwa co najmniej trzy miesiące. Możliwy wcześniejszy powrót do ośrodka poznańskiego w razie nieprzewidzianych sytuacji.” Kiedy przeczytał, lekarka machnęła parafkę, wbiła swoją pieczątkę i schowała papier do tekturowej teczki. Potem wyszła. Ordynator znowu położył nogę na nogę i bębniąc palcami o blat, jednocześnie bawił się ołówkiem.
Tymczasem po krótkim odpoczynku, zdecydowałem, że zacznę się pakować. Nie miałem wielu rzeczy: przybory łazienkowe, Biblia, książka o Mozarcie, trochę zeszytów, telefon, cudem wywalczony u pielęgniarek, dokumenty, portfel i dres do spania oraz szpitalne laczki. Te postanowiłem zostawić, może przydadzą się komuś następnemu. Kiedy rzeczy zostały sprawnie spakowane, usiadłem w korytarzu i gapiłem się na gałęzie za oknem. Burza nieco zmieniła kierunek. Szła teraz w kierunku południowo-zachodnim, w stronę Kościana. Niebo lśniło jak w bajce. Dzień przełamywał się na drugą stronę, jak śpiący na drugi bok. Wróciłem do sali i runąłem na posłanie. Zmorzył mnie krótki, krzepiący sen…