Skądinąd. I zewsząd
***
Minęło kilka dni, w czasie których zdążono prawie zapomnieć o pacjencie, nagle zabranym do innego miasta w nie do końca jasnych okolicznościach. Prawie, bo po tygodniu przypomniał sobie o nim ordynator. Jak potem mówił, chciał “tylko” sprawdzić, czy w nowym miejscu pacjent czuje się dobrze, nie dzieje się mu krzywda, a lekarze dokładają starań, aby wszystko przebiegało pomyślnie. Kłopoty zaczęły się chyba już w momencie, kiedy pacjent znowu jak żywy stanął przed oczami ordynatora. Siedząc z nogami na biurku, uświadomił sobie bowiem, że niewiele w sumie się dowiedział o chorobie mężczyzny, jego przeszłości i historii życia. Tak się składało, że lekarze prowadzący wiedzą nieco więcej, ale też po łebkach. Nie mają czasu ani sił, które zżera administracja i praca papierkowa. Zamiast leczyć, wypełniają formularze, jak w prozie Franza Kafki. Formularze te tworzą nigdzie nie zaczynający się i nie kończący korytarz bez wyjścia. Kto raz wszedł w machinę, nigdy stamtąd nie wychodził. Dlatego postanowił sprawdzić, co trzeba i w tym celu wezwał znowu Olę. Weszła z pytającą miną, a wtedy rzekł: - Słuchaj, trochę się niepokoję o tego twojego pacjenta, Rafała, wiesz, tego, którego nam stolica zabrała w zeszłym tygodniu. Trzeba by tam zadzwonić. - Nie ma sprawy, znajdę telefon i spróbuję wypytać. - Tak, a spytaj, czy wdrożyli już to eksperymentalne leczenie, jak na nie reaguje, jak się czuje, wiesz, wszystko, co się da. Ja już dziś nie zdążę, mam sporo roboty. - z miną winowajcy obrócił wzrok ku Oli, która zapewniła, że przyjrzy się sprawie i w razie czego ściągnie pacjenta z powrotem. Potem wyszła, a nogi ordynatora ponownie znalazły się na dużym, dębowym chyba biurku. Od południa znowu szła burza. Grzmiało, za oknem zrywały się porywy wściekłego wiatru, a pierwsze krople zderzały się z gałęziami drzew, które przytulały się do okna gabinetu ordynatora w szpitalu dla umysłowo chorych na ulicy Szpitalnej 27…
***
Ordynator jednak stawał się coraz bardziej niespokojny. Musiał coś zrobić, nie czekać z nogami założonymi o blat. Bezczynność pacjentów wzmagała tylko jego aktywizm życiowy. Otworzył zaraz po wyjściu lekarki komputer, myszką kliknął ikonkę “Internet Explorer” i wpisał dane szpitala w Warszawie. Po chwili wyskoczył mu numer stacjonarny do centrali głównej. Wylogował się, zapisał numer i wziąwszy słuchawkę, wykręcił cyfry. Kilka głuchych dźwięków i po chwili z drugiej strony kabla odezwał się merytoryczny głos recepcjonistki. - Tu centrala instytutu psychiatrii i neurologii w Warszawie, w czym mogę pomóc? - Mówi ordynator szpitala w Poznaniu ze Szpitalnej. Chciałbym rozmawiać z doktorem Żuławskim. - Z kim? - Z doktorem Żuławskim, Andrzejem Żuławskim. Kilka dni temu gościł w naszym ośrodku. - Niestety, od kilku lat już nie pracuje tutaj. Ordynatora przebiegł dreszcz. - Jak mam to rozumieć? - Był wybitnym specjalistą, także neurochirurgiem, jak pewnie pan wie. Jakieś pięć lat temu przeżył osobistą tragedię. Zwolnił się wtedy. Podobno wyjechał za granicę. Miał w planach otworzyć ośrodek badań nad zdolnościami paranormalnymi. Nikt z nas nie wie, gdzie się obecnie znajduje. Ordynator zapytał jeszcze, czy szpital przyjął kilka dni temu, dokładnie tydzień temu, jakiegoś nowego pacjenta, ale uzyskał odpowiedź negatywną. - Nie, nie było żadnych nowych przyjęć. Zbliżają się jednak wakacje, okres dopalaczy, spodziewamy się więc gości, że tak powiem. Ordynator struchlał, ale nic nie odpowiedział. Podziękował i rozłączył się. Natychmiast wezwał Olę w trybie pilnym przez pager’a. Wchodząc, ujrzała tylko straszne, puste oczy ordynatora. -Ola, mamy problem. Poważny problem…