Skądinąd. I zewsząd
***
Minęło kilkanaście minut, które liczyły się tak, ile ich w godzinie, a godzin w wieczności. Wrócili. Usiedli. Znowu aktówki wylądowały koło stolika, a papiery na stoliku. Piłeczka nadal skakała rytmicznie po zielonej, twardej łące. Wtedy odezwał się Żuławski. - Co pan pamięta z czasu sprzed wyjazdu na północ? - Kiedy panowie byli u ordynatora, przypomniałem sobie, że z pizerri... - tej, która nazywała się "kontakt"? - wtrącił starszy. - Właśnie, więc z tej pizzerii, gdzie zaczepiło mnie kilku młodych, a ja zrobiłem tam im straszną awanturę, odjechałem na wschód, chyba drogą na Bochnię, potem Brzesko i dojechałem do Łańcuta. - Dlaczego tam? - Nie wiem. - Co było dalej? - Pamiętam tylko, że otoczyła mnie jakaś mgła...na drodze nie było żadnych aut...wiem, że jechałem w gęstej jak cukrowa wata mgle...po pewnym czasie straciłem orientację, gdzie jestem i dokąd jadę, więc nieco zwolniłem...zobaczyłem, że jestem w jakimś lesie, jechałem dalej. Po chwili las się skończył i ustąpiła też mgła. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Jechałem dalej, ale zauważyłem, że zegar na tablicy rozdzielczej się zatrzymał na 12.03, a jeszcze trzy minuty wcześniej chodził. Kiedy popatrzyłem na swój zegarek, który noszę zawsze ze sobą, ze wskazówkami, zobaczyłem, że pokazywał godzinę 16.19, co wydało mi się dziwne. Potem dotarłem do jakiegoś znaku informacyjnego. Było na nim napisane "Opole 8 km". Byłem przerażony, więc zatrzymałem się w przydrożnej knajpie, gdzie poprosiłem o colę. Spytałem, która jest godzina i jak się nazywa miejscowość. Była 12.03 w południe...potem nie pamiętam... - Ile jest kilometrów z Łańcuta do Opola? - zapytał rzeczowo Żuławski. - Około 280. - Ile musiałby pana jechać swoim samochodem, aby pokonać taką odległość? - Około 4.5 godziny. - A czy pamięta pan, o której wyjechał pan z Łańcuta? - Tak. Była 11.59, najwyżej 12...
Przy stoliku zapadła głucha, straszna cisza. Słuchać było tylko stukot ping-ponga i miarowe tykanie wiszącego nad telewizorem ściennego zegara...
***
Podczas, gdy trwało milczenie, pełne ukrytych znaczeń, zielony stół nadal wydawał miarowy stukot, a zegar wskazywał wciąż tę samą godzinę. Czas stanął. Siedzieliśmy wszyscy w milczeniu, którego nic nie mąciło. Nawet stukanie piłeczki dochodziło teraz jakby zza szyby albo zza mgły, co pardoksalnie pomagało w nadaniu tym chwilom czegoś nieokreślonego. - Zatem…- próbował zacząć Żuławski, ale nie mógł, więc podjął młodszy: - Zatem ok. godziny 11.59 przy przytomnym umyśle, zakładam też, że trzeźwym, ale skądinąd wiemy, że Pan nie pije w ogóle, był pan blisko Łańcuta. W trzy minuty później, kiedy jeden z zegarków wskazywał 12.03, był pan blisko znaku drogowego “Opole 8 km”, a oba miejsca dzieli przestrzeń około 280 kilometrów. Co jeszcze pan pamięta bezpośrednio sprzed południa i bezpośrednio po tym, jak dowiedział się, gdzie się znajduje? - Niewiele. Był las, słońce przykryły dziwnego kształtu chmury, wokół nagle zamgliło się szarą mgłą, miała jakby lekkie, srebrzyste prześwity. Jechałem wolno. Kiedy ostatni raz mijałem znak miejscowości Łańcut, spojrzałem na zegarek, wybijało południe, włączyłem jak zwykle o pełnej godzinie radio, żeby posłuchać wiadomości. Wokół o tej porze nie było żadnych aut, ani pieszych. Gdzieś w oddali widziałem chmury gradowe na horyzoncie. Szły w moim kierunku. Kiedy minąłem znak, radio zaczęło szwankować, więc je wyłączyłem. Potem zapadł półmrok lasu. Kiedy wyjechałem, niby z tunelu, po drugiej stronie było pochmurno, więc nie widziałem słońca. Niedługo potem zobaczyłem ów znak “Opole 8 km”. - Pamięta pan te miejsca? Dałby radę pan je wskazać w razie potrzeby? - Tak, o ile znaki drogowe są nadal tam, gdzie były. Żuławski odzyskał tymczasem mowę. Przestał wertować notes i zamknął go, a potem zwracając się bardziej do towarzysza niż do mnie, powiedział, że “już czas na nas”. Początkowo nie rozumiałem, o kogo chodzi, sądząc, że mówi o nich. Tymczasem Żuławski nie pytając o zgodę, tonem rzeczowym powiedział: - To chwilowo by było tyle. Teraz do wieczora ma pan wolne. Proszę spakować swoje rzeczy i starać sobie przypomnieć, jak najwięcej. Wieczorem przyjedzie po pana nieoznakowany radiowóz. Kierowca będzie czekał na parkingu. Kiedy poda pan hasło: “Skądinąd”, on odpowie: “I zewsząd”, a wtedy wsiądzie do środka. Ordynator już wie, podobnie jak pana lekarz. Natomiast nie mówić proszę ani żadnemu pacjentowi, ani pielęgniarkom. Wyjdzie pan na znak przesłany przez sms. Oddział będzie wtedy w jadalnym na kolacji. Salowe pana wypuszczą tylnymi drzwiami na ogród, stamtąd podejdzie pan na parking obok starego basenu. Kiedy skończył, znowu zapadła cisza, jednak tym razem inna. W oddali grzmiało. Pierwsze przebłyski i ciężkie, czerwcowe krople zaczęły uderzać o ziemię. Obydwaj mężczyźni wstali, kolejno pożegnali i niepostrzeżenie wyszli z jadalni, nie zostawiając najmniejszego śladu. Zostałem sam.