Sen Marty \ marta i mnich rozdział 2
Po chwili przebywania w pobliżu rzeźby nieco się uspokoiła , ktoś kto ją stworzył nie mógł być zły. Spoglądając na twarz anioła nie mogła się oprzeć urokowi jego turkusowych oczu , które jak żywe próbowały zajrzeć w jej dusze .
Dałaby wszystko, aby poznać autora tego dzieła - nawet nie wiedziała, że jej życzenie już niedługo się spełni .Odrywając wzrok od hipnotyzującego spojrzenia rzeźby, zbliżyła się do ogromnego ołtarza i rozejrzała naokoło. Zadarła głowę do góry i spojrzała na wysokie sklepienie , pokryte malowidłami .
Jej wzrok powoli studiował niewyraźne rysunki pokrywające sufit , ledwie widoczne z braku wystarczającej ilości światła. Świeca , którą cały czas trzymała w dłoni, powoli zaczynała się już wypalać , na dłonie skapywało jej coraz więcej ciepłego wosku, który próbowała strzepywać co chwilę , z marnym skutkiem. Od patrzenia do góry mocno rozbolała ją szyja i kręciło jej się w głowie, miała już dosyć podziwiania dzieł średniowiecznej architektury.
Nagle jakiś nieokreślony szmer oderwał jej wzrok od fresków , obróciła głowę w stronę skąd dochodził dźwięk, boczne drzwi w pobliżu ołtarza uchyliły się i wyszedł z nich mały może dziewięcioletni chłopiec , ubrany w długą szarą koszulę , przewiązaną tylko jakimś paskiem . Nie spodziewała się , że o tej porze ktoś morze tu być , w ogóle nikogo się w swoim śnie nie spodziewała , poza tym to był jej sen, ona w nim ustala reguły. W jej snach nie pojawiali się , mali chłopcy, to nie było to o czym chciała śnić - pomyślała ze złością. Postanowiła wrócić z powrotem do wielkich drzwi przez które weszła , lecz chłopiec uśmiechnął się do niej jak do kogoś kogo zna , złapał ją swą małą rączką i poprowadził do drzwi , z których właśnie wyszedł .Nie opierała się wcale , to przecież dziecko, była ciekawa co się zaraz stanie. Weszli do słabo oświetlonego pomieszczenia, przeszli długim korytarzem do kolejnej sali , po drodze mijali wiele identycznych drzwi. Niespodziewanie chłopiec zatrzymał się i wprowadził ją do jasno oświetlonej sali. Przy blasku świec siedziało czterech mnichów , ubranych w ciemno brązowe habity, przepasane czarnymi sznurami. Sala była niewielka, a raczej pracownia wypełniona regałami, na których znajdowało się mnóstwo książek, woluminów , dziwnych przyborów poukładanych na półkach, a także w wszystkich możliwych wolnych miejscach nawet na podłodze . Marta powoli ogarnęła wzrokiem całe pomieszczenie , z sufitu zwisało mnóstwo pajęczyn, jakby nikt od dawna tu nie sprzątał.