Samotność w wielkim mieście
Z odrętwienia wyrwały ją głosy i muzyka. Ktoś nadjeżdżał chodnikiem, jakaś spóźniona, wesoła i podpita banda: Elisa słyszała śmiech i piski, którym wtórowało zgrzytliwe elektro wydobywające się z jakiegoś przenośnego odtwarzacza. Leniwie uniosła głowę i spojrzała ponad zapięciem płaszcza. Rzeczywiście, chodnikiem zbliżała się gromadka dziwacznie poubieranych ludzi, krzyczących do siebie i chwiejących się w rytm muzyki. Elisa przetarła oczy: widziała teraz wyraźnie cztery osoby, dwóch facetów i dwie dziewczyny. Wszyscy mieli na sobie kolorowe futra i rękawice: czerwone, żółte, zielone i fioletowe. Jeden z mężczyzn nosił na głowie wysoki cylinder z wbudowanymi głośnikami stereo – to właśnie z jego głowy wydobywała się hałaśliwa muzyka. Obcy tańczyli na chodniku, przesuwając się wolno przez zalany księżycowym światłem krajobraz, jak zjawy z kosmosu. Nagle jedna z dziewczyn zauważyła Elisę i pokazała na nią wyciągniętym ramieniem.
- Spójrzcie tam! – zawołała, usiłując przekrzyczeć muzykę.
Mężczyzna w cylindrze zeskoczył z chodnika i zbliżył się powoli. Reszta towarzystwa zaczęła iść pod prąd, aby nie stracić przyjaciela z oczu.
- Hej! – odezwał się nieznajomy, przyciszając muzykę – Co tutaj robisz, mała?
Elisa obrzuciła mężczyznę czujnym spojrzeniem. Był czarnoskóry – tyle zdołała stwierdzić, chociaż jego oczy i połowę twarzy zasłaniały lotnicze gogle. Spod zapiętego pod szyję włochatego żółtego futra wystawały jedynie jego łydki opięte wysokimi buciorami na ortopedycznej podeszwie.
- Umiesz mówić? Nie możesz tak siedzieć na śniegu, jest poniżej zera… - obcy pochylił się, tak że Elisa mogła zobaczyć swoje odbicie w jego okularach.
- Nie mam dokąd pójść … - wyszeptała, usiłując nie szczękać zębami.
Mężczyzna uśmiechnął się. Od nieziemskiej bieli jego zębów noc zdawała się pojaśnieć.
- Ach, więc jednak mówisz! – zawołał – Nie masz dokąd pójść? To akurat nie jest problem, bo mamy zamiar porwać cię z sobą. Prawda, przyjaciele?
Wesoła gromadka na chodniku przytaknęła chórem. Mężczyzna w cylindrze wyciągnął do Elisy dłoń w futrzanej rękawicy.
- Pójdziesz z nami, malutka? – spytał z nadzieją – Idziemy na imprezę. Będzie fajnie…
Elisa z lekką konsternacją przyjęła wyciągniętą rękę i pozwoliła, by nieznajomy podniósł ją z chodnika. Spódniczka przymarzła do betonu i oderwała się dopiero po chwili z lekkim trzaskiem pękającego materiału.
- A niech mnie...! – zawołał mężczyzna ze zdumieniem – Przymarzłaś…
- Słyszeliście? – zwrócił się do przyjaciół – Ta biedna dziewczyna przymarzła do ziemi!
Pociągnął Elisę na chodnik, gdzie otoczyła ją gromadka pojękujących ze współczuciem ludzi opatulonych w kolorowe futra. Nieznajomy zdjął z ramion swoje żółciutkie jak cytryna okrycie i owinął nim dziewczynę. Niezwykle lekkie i ciepłe futro sięgnęło jej do stóp. Jedna z dziewcząt zdjęła rękawice i naciągnęła je na skostniałe dłonie zaskoczonej Elisy.
- Biedactwo, jak strasznie zmarzła… - odezwała się ze współczuciem.
- Jak ci na imię? – spytał mężczyzna w cylindrze.