Samotność w wielkim mieście
Mijały kwadranse, a komunikator milczał. Karin nie dawała znaku życia, chociaż pospiesznie wypychając Elisę z mieszkania przysięgała, że przed północą pozbędzie się Bricka. Dziewczyna spojrzała na zegarek: było dziesięć po jedenastej. Nie przestawała wierzyć, że przyjaciółka lada chwila się odezwie. Wypity alkohol zrobił swoje i powieki dziewczyny zaczęły niebezpiecznie opadać. Dawno nie czuła się tak bezpiecznie i błogo. Nikt tutaj się nią nie interesował i to było dobre: mogła powoli odpłynąć w niebyt. Dryfowała na granicy snu i jawy, od czasu do czasu leniwym ruchem sięgając po szklankę. Niepostrzeżenie zapadła w letarg, a puste naczynie wypadło z jej bezwładnej ręki i potoczyło się po stoliku.
Obudziło ją brutalne szturchnięcie w ramię.
- Hej, to nie sypialnia, księżniczko! – barman w metalizowanej kamizelce patrzył na nią z góry – Siedzisz tu już prawie dwie godziny. Zamawiaj coś, albo spływaj!
Wyrwana ze snu Elisa półprzytomnie sięgnęła do kieszeni płaszcza. Zastygła w bezruchu, wlepiając w mężczyznę przerażone spojrzenie.
- Niestety, nie mam więcej kredytów… - powiedziała cichutko.
- Tak myślałem! – warknął barman – Tak to jest, jak się człowiek lituje nad niekodowanymi. Zabieraj swoje łachy i wynocha!
Elisa spojrzała na zegarek. Była dokładnie północ, a Karin milczała.
- Proszę pana… - zaczęła błagalnie – Jest mróz i śnieg, a ja nie mam dokąd pójść… Proszę, niech pan pozwoli zostać mi tutaj jeszcze trochę…
Barman podparł się pod boki.
- Oczywiście, panienko! Rozgość się, prześpij się! – brutalnie złapał Elisę za ramię i poderwał ją ze stołka.
- To nie przytułek, do cholery! – syknął ze złością – Zabieraj się stąd, albo cię wykopię!
Elisa pospiesznie wciągnęła buty i płaszcz. Chciało jej się płakać z bezradności i żalu. Chociaż była Wigilia i inni ludzie pewnie teraz kończyli rozpakowywanie prezentów, a może już kładli się w swoich ciepłych i bezpiecznych łóżkach, dla niej nie było w ten dzień litości. Ubrała się i wyszła żegnana szyderczym:
- Przeklęte mongrele!
Na zewnątrz przywitał ją nieziemski blask: przejaśniło się i księżyc wisiał nad szczytami wieżowców w całej swej niebezpiecznej krasie. Było niespotykanie jasno, nawet zwyczajna mgła podryfowała gdzieś, pozostawiając powietrze przejrzyste jak kryształ. Brudny śnieg zachrzęścił pod podeszwami jej butów i wtedy Elisa poczuła mróz. Było grubo poniżej zera i jej oddech parował. Po błogim cieple lokalu dla zoofitów, zimno panujące na zewnątrz przeszyło ją na wskroś. Zadygotała i skuliła się w sobie.
- Och, Karin! – wyszeptała – Odezwij się proszę..!
Jednak komunikator milczał, a ona momentalnie zmarzła tak, że nie była w stanie ustać na nogach. Krążyła przez chwilę wśród budynków, aż wreszcie przycupnęła w jakiejś bramie. Odgarnęła stopą zmrożony śnieg i kucnęła, otulając kolana płaszczem. Spojrzała na zegarek: był kwadrans po północy. Zmieniła się data i Elisa uświadomiła sobie, że jest już Boże Narodzenie. Podniosła wzrok do góry. Na kobaltowym niebie, na którym nigdy nie ustawał ruch, gdzieś ponad czerwonymi i błękitnymi światłami pojazdów latających, dostrzegła pojedyncze blade ogniki gwiazd. Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy w życiu widzi czyste niebo nad Stolicą: patrzyła oczarowana, a obłoczki pary wydobywające się z jej ust tworzyły wokół głowy świetlistą aureolę. Wkrótce zrobiło jej się jednak tak zimno, że zmuszona była schować twarz pod płaszczem, usiłując oddechem ogrzać skostniałe kolana i dłonie. Kucała otulona płaszczem jak namiotem, przez chwilę rozkoszując się złudnym ciepłem. Wkrótce jednak zdrętwiały jej nogi i musiała usiąść. Kontakt z zamarzniętym betonem przez chwilę sprawiał nieznośny ból, który jednak ustąpił, kiedy jej stygnące powoli ciało wytopiło lód. Otoczyły ją ciemność i cisza.