Samotność w wielkim mieście
- Bawmy się! – zawołała dziewczyna zwaną Iną, ubrana w obcisły jak druga skóra zielony kostium.
Nowi przyjaciele podali Elisie ręce i pociągnęli ją na parkiet. Zaczęli tańczyć, to stykając się z sobą, to oddalając. Elisa uniosła w górę ramiona: była młoda i była piękna, dudniąca muzyka rezonowała gdzieś wewnątrz jej płuc, absolutium rozpalało krew. Zaczęła tańczyć z zamkniętymi oczami, w natchnieniu. Całkowicie poddała się muzyce, a jej ruchy stały się tak szybkie, że trudno było za nimi nadążyć wzrokiem. Była tak giętka, że przechylając się w tył potrafiła głową sięgnąć pośladków – potem prostowała ciało z gracją opuszczającego kokon motyla. Zawsze pragnęła zostać tancerką. Niestety, Gehenna była miejscem, w którym marzenia szybko umierały.
Tańcząca Elisa poczuła nagle, że tłum rozstępuje się wokół niej i wszystkie światła padają nagle wprost na nią. Nie przestawała poruszać się w rytm muzyki, wyginając się jak kwiat na wietrze. Otworzyła oczy i spojrzała przed siebie. Tłum wiwatował. Z dna studni podniósł się jej hologram wzbogacony w błękitno – białe motyle skrzydła i spiralnym ruchem uniósł się w górę. Elisa poczuła dreszcz rozkoszy, jakby ktoś ciepłym oddechem musnął jej odsłonięty kark.
- Elisa! Elisa! Elisa! – skandował wielobarwny tłum.
Elisa zamknęła oczy, szczęśliwa i spełniona.
Nagle poczuła nieprzyjemne szturchniecie w ramię. Ktoś dźgał ją czymś twardym i ostro zakończonym, zmuszając do otwarcia oczu. Muzyka powoli milkła gdzieś w oddali.
- Jakaś naćpana mała zdzira! – dobiegł ją sepleniący głos i znowu poczuła szturchnięcie, tym razem w pierś – Hej tam, żyjesz dziwko?
Powoli otworzyła oczy. Nie wiedziała gdzie jest: otaczała ją gromadka najdziwniejszych osobników, jakich w życiu widziała. Ludzie poubierani w strzępy szmat, z nogami owiniętymi jutowymi workami i kawałkami folii, w tekturowych pudłach na głowach. Jakiś osobnik – nie umiała stwierdzić czy kobieta, czy mężczyzna, dźgał ją w pierś czymś co wyglądało jak upiłowana stołowa noga.
- Jeszcze żyje! – postać zwróciła się do reszty sepleniącym nowoangielskim – mieszaniną angielskiego i chińskiego – językiem mongreli.
Elisa próbowała wstać, ale poczuła, że nie potrafi. Nie czuła stóp, nogi miała zdrętwiałe i bezwładne jak kawałki drewna.
- Ty tam! – osobnik z metalową laską odezwał się do niej, strzykając śliną spomiędzy spróchniałych zębów – Nie możesz tak tu siedzieć! Jeszcze chwila, a zamienisz się mrożonego kurczaka!
Gromada mongreli zaśmiała się piskliwie, pokazując na nią palcami.
- Nie mam dokąd pójść… – wykrztusiła Elisa. Nawet twarz miała zdrętwiałą, z trudem poruszała ustami.
- Ha! – postać przed nią zaśmiała się skrzekliwie, owiewając twarz Elisy cuchnącym oddechem – To tak jak my! Mimo to nie siedzimy w śniegu po uszy i nie czekamy bezczynnie na Szczupłą Damę!
Ludzie w workach i szmatach znowu zaczęli się śmiać. Szczupłą Damą w Gehennie nazywano Śmierć. Elisa usiłowała przełknąć ślinę. Gardło miała obolałe i spuchnięte, jakby krzyczała całą noc.
- Zabierzcie mnie z sobą! – próbowała wyciągnąć ramiona w błagalnym geście – Proszę! Nie wiem dokąd iść…