Rozdać się
Stale przepływający ładunek był nieprzyjemny. Torturował ją bezustannie, przy czym rozwiązywał problem szczególnie silnych, niekontrolowanych pocisków, którymi uderzała w inne osoby. Ucieszona pognała do sali, gdzie czekały leki i zastrzyki. Podchodziła do kolejnych łóżek i na krótką chwilę podnosiła miedziane uziemienie. Nie chciała zadawać jakiegokolwiek bólu. Razem z lekarstwami przekazywała pacjentom porcję ładunku, który powinien wyparować z czasem, gdy chory leży na izolującym materacu. Wszystko będzie dobrze, o ile nie dotkną metalowej ramy.
Skończyła obchód szczęśliwa. To było uczucie pierwszego dnia pracy, gdy już wiesz, że dasz radę. Że wnosisz coś pożytecznego. W trakcie przerwy odwiedził ją Ireneusz, kierownik kadr.
- Wierzę, że pani robi wszystko, aby funkcjonować normalnie.
Z pewnością się uda, ale możemy nie mieć wystarczająco dużo czasu.
- Zrobiłam obchód bez porażeń.
- No właśnie ja w tej sprawie. Otóż zaraz potem był lekarski. Podchodzą,
dotykają, a tu pacjent strzela jak elektryczny pastuch. Zamieniłaś chorych w
naładowane kondensatory! – Ireneusz mówił szybko jednocześnie klaszcząc cicho
płaskimi dłońmi – Najgorsze nastąpiło później. Lekarze zrozumieli sytuację i
nie chcieli być uderzani w czułe dłonie z zaskoczenia. Więc przy następnych
pacjentach zaciskali pięść i uderzali w chorych!
- Dlaczego?
- Tłumaczyli, że łatwiej znieść nieprzyjemności, gdy decydujesz o ich momencie.
- To z mojej winy. – Patrycja spojrzała ze skruchą.
- Ufam, że to niczyja wina. A teraz przejdźmy do mojej propozycji. Chcę panią
przenieść na oddział dziecięcy. Mamy tam wiele sporów i awantur. Jestem
przekonany, że pani łagodność je rozwiąże.
3.
Pierwsza rzeczą, jaką byście zauważyli na oddziale dziecięcym, to zgiełk. Krzyczeli wszyscy: młodzi pacjenci, lekarze oraz pielęgniarze. Ci ostatni byli przebrani za krasnoludki, aby panowała bardziej rodzinna atmosfera. Zgodnie z zaleceniem Piotra, kierownika oddziału, byli oni dobierani według niskiego wzrostu, nosili kolorowe spodnie i czerwone czapeczki. Stroje zagrzewały się okropnie i pogarszały i tak ich fatalny nastrój. W efekcie krasnoludki, zamiast bawić, nucić wesołe piosenki i żartować, łaziły użądlone, klęły i wrzeszczały. Wyglądały jak chleb razowy przysypany cukrem pudrem.
- Wracaj do łóżka natychmiast! – rozkazał szczególnie
owłosiony. Był podobny do skrzata nawet bez charakteryzacji. Chłopiec
podskakiwał udając kulawego ku uciesze pozostałej trójki dzieci.
- Ty parszywy gnojku – krasnoludek rozpoczął pogoń i wybiegł na korytarz.
Pacjenci wpadli w szał i skakali po sprężynowych materacach. Część wychodziła
na podłogę, robiła kilka idiotycznych tanecznych ruchów, po czym zamieniała
miejsca z kolegami. Patrycję na ten widok zjeżyło. Jeśli pomieszają miejsca, to
będą otrzymywać niewłaściwe leki.
Wróciła myślami do rozmowy z kierownikiem. Jak on sobie to wyobrażał? Przecież to przerasta niejednego przebojowego i doświadczonego opiekuna. Jeśli ma mieć jakiekolwiek szanse, musi wpierw zwrócić uwagę. Nie potrafi głośniej krzyknąć od tej wrzawy, ale może zaskoczyć ich czymś nietypowym. Kusiło ją, aby odrzucić uziemienie i wystrzelić na pokaz, ale nie tego oczekiwał Ireneusz.
Gdy tak stała, z korytarza dobiegł jęk. Chłopiec został schwytany za szpitalne ubranko i teraz udawał, że postrzelił go wróg na wojnie. Bezwładnie wleczony do sali przez silnego krasnoludka powtarzał, że potrzebuje medyka i jest ranny. W pewnym sensie była to nawet prawda. Wycierał podłogę, zahaczył o framugę i w końcu znalazł się na swoim posłaniu. Pozostałe dzieci usiadły i głośno komentowały sytuację.